skarpetki z przepisem na ptysie

Latem przerzuć się na skarpetki stopki. Dzięki naszej ofercie bielizny damskiej możesz być zawsze o krok przed innymi, a przede wszystkim zapomnieć o zmieniających się wraz z porami roku sezonach. Skoro wiesz już, że znajdziesz u nas skarpetki na chłodniejsze dni, to czas porozmawiać o tych dedykowanych na słoneczną pogodę. Skarpety z tym splotem są wyjątkowo elastyczne i bardzo mocno trzymają się na nodze, dzięki czemu są wygodne w noszeniu i nie opadają. Damskie skarpetki z wełny – poczuj najwyższy komfort i elegancję. Skarpetki damskie z wełny mogą być stylizowane na wiele różnych sposobów, w zależności od preferencji i okazji. Na wyłożoną papierem do pieczenia blachę wyciskamy babeczki wielkości pingponga. Ptysie wstawiamy do nagrzanego do 220 stopni piekarnika na 15 minut, grzanie góra-dół. Śmietanę kremówkę ubić z cukrem pudrem na sztywno. Nadziewać nią zimne ptysie przy użyciu szprycy. Posypać cukrem pudrem. Ptysie na słono - jak zrobić? Sposób przygotowania: 1. W rondelku zagotuj wodę sól cukier i margarynę. Zmniejsz ogień i wsyp mąkę całość mieszaj dokładnie drewnianą łyżką aż do powstania gładkiego ciasta. Gdy ciasto zacznie odchodzić od ścianek garnka i zrobi się ładna kulka odstaw do ostygnięcia. Do zimnego lub letniego Śmieszne męskie skarpetki SOXO GOOD STUFF pomidorowa w puszce z przepisem Przepraszamy, ten produkt jest niedostępny Zobacz najlepsze propozycje z tej kategorii Zobacz podobne produkty: nonton film juara bisma karisma full movie. Składniki Kurczak Woda Masło Sól Cukier Mąka Czekolada gorzka Śmietana kremówka Skórka pomarańczowa Pomarańcza Cukier puder Bita śmietana Czekolada Ciastka Wykonanie Wczorajsze warsztaty w Spot to było przeżycie!Prowadziłam je dla grupy piętnastu architektów, których zadaniem było zrobić desery, w pięciu podgrupach dla ponad trzydziestu osób w pięciu różnych tematach; trufle, kulki daktylowe, ptysie, banoffi i moim nieśmiałym obawom, co do umiejętności i zdolności kulinarnych ludzi z tej branży, spisali się oni doskonale. I gdyby nie problemy natury technicznej ptysie byłyby równie doskonałe jak cała reszta deserów. W wyniku kilkakrotnych wyłączeń prądu, nie były idealne, ale za to pyszne, no i budziły najwięcej chyba zainteresowania wśród wszystkich uczestników dzisiaj właśnie podzielę się przepisem na ptysie z czekoladą, który jest łatwy, a jednocześnie wyszukany, bo połączenie z czekoladą nie jest zbyt często spotykane, a dzięki niemu ciastka zyskują inną na ok. 50 sztukskładniki:ciasto:2 kubki wody10 łyżek masła (180g)1 łyżeczka soli4 łyżeczki cukru2 kubki mąki8 jaj½ kubka drobnych kawałków gorzkiej czekolady (wiórków)polewa:300g gorzkiej czekolady8 łyżek śmietany kremówkinadzienie:500ml śmietany kremówkistarta skórka pomarańczowa z 1 pomarańczy3 łyżki cukru pudruTo dość duża ilość, można spokojnie zrobić połowę z tego, i tak wyjdą dwie blachy zrobiłam:1. Zagotowałam wodę, dodałam sól, masło i cukier. Kiedy wszystko się rozpuściło, dodałam mąkę i intensywnie mieszałam, aż masa odchodziła od ścianek Dodawałam po jednym jajku, cały czas mieszając. Masa musi być gładka, błyszcząca i jednolita. Kiedy wystygnie całkowicie, wrzuciłam kawałki (wiórki) czekolady i wymieszałam. Masa nie może być ciepła, bo wtedy czekolada się Piekarnik rozgrzałam do 200’C. Blaszkę wyłożyłam papierem do pieczenia. Dwiema łyżkami formowałam kulki – nie jest to łatwe, bo ciasto jest bardzo klejące – i układałam je na blaszce w około 5cm odstępach. Piekłam przez około 20 minut. Wyjęłam na chwilę, zrobiłam w spodzie każdego ptysia otworek, żeby para miała ujście, i jeszcze włożyłam do piekarnika na 1-2 Kremówkę ubiłam ze skórką pomarańczową, pod koniec ubijania dodałam Szprycą wypełniłam każdy z ptysi osłodzoną bitą Czekoladę rozpuściłam z kremówka i polałam wierzch wyglądają najefektowniej ułożone na dużym talerzu w stos, który z wierzchu polewa się rozpuszczoną czekoladą. Źródło: ANTYFONA Dziewięćdziesiąt dziewięcioro Pieśni — strof po ośmnaścioro Niech się zlecą, niech się zbiorą! Jedne, jak żałobne kiry; A inne, jak śmiech satyry; A inne, jak dźwięczne liry. Proste, szczere i dwójznaczne; Najwzorowsze i dziwaczne, I przewrotne, i opaczne. Jedna z piosnek tych wydarta, Zda się, z pamiętników czarta; W drugiej się anielskość warta. Zatrute miłosnym jadem; Migocą skier miriadem — Oto je przed wami kładę. Sarkał w nich autor, szyderca; Wiązał ironiczne scherz‘a, Lecz i płakał w głębiach serca. Precz pęta z nóg i rąk! W godowy stańmy krąg! Zadzwonił szczęścia gong! Hej na rozstajny trakt! Zawrzyjmy z czartem pakt! A bogi w kąt — do akt! Człek rodzi się, by zmarł. Hej w tan! Szukajmy par! Niech kipi życia war! Dość umartwienia, dość! Hejże w rozkoszy włość! Rzucona losu kość. Trącił o struny smyk. Cień wątpliwości znikł. Hej, marsz w taneczny szyk! Dziewoję ujmuj w pas! Do taktu: raz, dwa, raz, Gra wiolin, wtórzy bas. Dość pokut, żalów, skruch! Puść koło życia w ruch I kręć je, kręć za dwuch! Wżeraj się w szczęścia kloc, Jak robak, w dzień, i w noc: To cała twórcza moc! Życiowej miazgi biel, Jak czerw, na próchno miel: To cały twórczy cel! Do knajp uczęszczaj, w tłok: Gdy cię rozmarzy grog, Biermädchen w usta — cmok! Wdziej frak i śpiesz na bal! Do dam cholewki smal! A resztę — licho pal! Co? Nie chcesz? Więc, monchère, Addio! Skręcam ster W l‘infini de la chair. Nieskończoności chciej Dociekać w pięknej płci: To szczęście, mówię ci. W zapachu żeńskich stad Masz używania szmat: Jak bratu, mówię brat. Która piękniejszą płeć Wydaje ci się mieć, Imaj ją w sztuki sieć. I takbyś rzec jej mógł: Płeć piękną stworzył Bóg, By była sztuką sztuk. Ach, moją sztuką tyś, Na inoich ustach wiś, Wszak żyjem tylko dziś! Do zaświatowych met, Gdy umrzem, zdążym wnet, A dzisiaj — tête à tête! Ty się w ułudach kąp; Ja wolę — do stu bomb! — Ciała kobiecą głąb. Ty się z abstrakcyą czul. Dla mnie — do kroćset kul! — Wszelka abstrakcya — nul. Wżeraj się w idej świat: Jam się w realność wjadł. No, kto z nas większy chwat? Tyś objął czczość, ja — biust. Mar szukasz, a ja — ust. No, kto ma lepszy gust? Tyś chory, a mnie nic. Ty schniesz, jam zdrów, jak rydz. No, powiedz, kto z nas fryc? Tyś już się duchem stał. Ja żyję, jak sto ciał. No, czyjże lepszy dział? Ogródek. Gra wiolonczela. Zdrój wódek. Szampan gdzieś strzela. Używa ludek wesela. Z wiela kojczyków­‑przegródek Wydziela dżum się zaródek. W oskrzela wsiąka dym, smródek. Lecz w tłumie życia wre jubel. Szumię, jazgoczę, jak wróbel. Do stu mnie dyabłów ton nobel? Pod skóbel zawrzeć się? w trumnie? Gdy rubel toczy się ku mnie? Dubelt się żyje, mój kumie. Ma się przy ciele bliziutko Madmuazelę ładniutką. To cel nad cele, jagódko. Smutkom, piołunom w udziele Tyś dał wszyściutko, aniele: Ja — piję z wódką to ziele. IDEAŁ Niech tam szczęścia niedowiarki Usychają, jak sucharki. Nasze hasło innej marki. Póki tli się w źrenic próchnie, Używajmy dóbr miluchnie, Aż circumferencya spuchnie! Nie rozumiem ja — ma foi! — Po co tyle wieków truła Ludzi świętych ksiąg bibuła? Dość tej głupiej gospodarki! Nim nam przetną życie Parki, Pijmy rozkosz z pełnej czarki! Nim zaświeci dnem szkatuła, Użyj, niechby dusza czuła, Że nie darmo tu się tuła! Przy kieliszku i dziewuchnie Siądź, i mile, rozkoszniuchnie Gruchaj, póki śmierć nie gruchnie! Jeśli żyć chcesz, jak wypada, Niech ci służy moja rada. Mienie miej, a zkąd? — któż bada? Czy dziedziczy się z pradziada, Czy zagrabia się, czy skrada — Głupstwo! Szczęsny ten, kto włada. W wąsy ojce, w ręce matki Całuj, w czółka drobne dziatki, A w buziak — piętnastolatki. Damom służ! Nie służysz — wada. (Dama damie opowiada): Oto życia jest rulada. Zwódź (dla tradycyi) mężatki. Jeśliś do tego nie chwatki, To podejrzane zadatki. Łam wigilijne opłatki! Jajkiem się dziel! Tańcz w ostatki! Oto do szczęścia masz kładki. Dobrze to jest być dziedzicem. Sprzedał żyto lub pszenicę I przyjeżdża do stolice. Hotel. Fryzjer goli lice, Sztafirkuje wąsy w szpice. Dobra. Teraz — na ulicę. Zdrów, syt, wolen melancholii, Człek nabywa prezent z kolii, I podąża z tem do Loli. Przy śliczniutkiej tej podwice, By nie zaschło człeku w grdyce, Jakąś golnie się szklanicę. Potem?... Potem — na co kolej: Człowiek w dryndę się dryndoli. — Wal w Aleje! (Cwał sokoli). Ludzie gapią się, atoli W dryndzie z Lolą człek swawoli... Nie masz milszej w życiu doli! Mielim ongi sławnych króli; Mielim świętych w aureoli... Było!... Niema!... Z Bożej woli! Mielim hen — koło Pomorza, Przed wiekami łachę morza... Było! Niema!... Wola Boża! Morze, pełne głębin chlustu, Nie przypadło nam do gustu, Widać — z Bożego dopustu! Morska woda smak ma gorzki; Nam od Bogów — słodsze bożki; Drwimy z świętych, my — świętoszki. Co tam! Siedźmy w cichej wiosce, W zgodzie z życiem, w snu beztrosce, I dziękujmy Matcebosce... Głębin zanik, wyżyn opust Zapomina człek w mięsopust. Było! Niema!... Boży dopust! Dajmy na to, że się dom ma. Wielka własność nieruchoma, Z renty tysiącami stoma. Jakbym żył? To rzecz wiadoma. Trochę posiedziałbym doma, Potem Paryska Sodoma. Na lato by mię popędy Popędzały do Ostendy, Na gołych niewiast oględy. Gołość kobiet — rzecz łakoma. Ta ma to, a tamta to ma... Psia krew! Sacré bleu!.. Oskoma! Tiens! Tej chciałbym zyskać względy. Radź, na Boga, jak, którędy Się przedostać do jej grzędy? Takbym żył tam, tu i wszędy. Miałbym rzędy, czcił urzędy, Kupony i dywidendy. Żeby na kuchni się znała, I na me zdrowie chuchała... Daj taką żonkę mi, Ałła! Higienicznych docieczeń Żeby grunt znała i leczeń, I smaczną piekła mi pieczeń! Niech ma smak pieprzów i cykat. O, Ałła! Daj ten unikat Szczęścia i nad niem kacykat! Niech żona czci me ukazy, Niech jej usteczka i zrazy Wzbudzają we mnie ekstazy! Niech umie smażyć mi ptysie I niech ładniutkie ma pysie... Taką daj, o Ozyrysie! W mężobojności i strachu Niech żyje, nie śniąc o gachu... Daj taką żonkę, Allachu! Szczęściem byłoby (i wielkiem): Ziemską ogródka mieć dzielkę I prząść tam życia kądzielkę. Nadziać kapelusz­‑umbrelkę, Surduty z siebie zdjąć wszelkie I w pólku gmerać rydelkiem. Kopie się, sadzi się, schyla, Zlewa się, gnojem zasila... Wyrosną kwiatki: pons, lila. Pot ścieka pod kamizelkę. Attendez! Trzeba zdjąć szelkę. Dość! Odpoczynku kropelkę. Napracowało się tyla! Teraz wytchnienia jest chwila. Człeku się obiad przymila. Człek się za chwilę posila, Żołądek jadłem uila, Niewinny, zdrowy, jak lilia. Przepych gór, mórz, oceanów — Zagraniczny lux dla panów. Ty płebeju, masz Pacanów! Siedź tu, haruj, znoś niedolę, Tęsknot cierp do świata bole: Świat mam — ja, bo mam obole. Gnijcie w Pyzdrach, golcy, chmyzy! Ja tam biorę za walizy, I koczuję, jak Kirgizy. W upojeniu koczowniczem, Jedzie sobie człowiek blitz‘em, Jedzie, nie myśli o niczem. Z żoną, lub nie­‑żoną w parę, Ma sobie coupé separé. Jazda! Puszczaj całą parę! Póki złota jest, jak lodu, Podtrzymujmy splendor rodu, Chlubę i Dumę narodu! Ku pożytkowi mięs, Żyć sobie, jako prince: To byłby szczęścia kęs! Na obiad potraw sześć Zamieniać w ciała treść... Ach, takie życie wieść! Jak Gontran, albo Guy, W dzień pięćkroć zmieniać strój: To jest ideał mój! Koński mię wozi kłus; Samochód, blitz’a wóz; W banku mam złota stós. Chce się zabawić człek, Realizuje czek, I puszcza złoto w bieg. Mniej więcej w taki sens Jabym w tem życiu grzęzł, I ugrzązłbym, jak prince. Znającą się na kredensie, Na jarzynach, cieście, mięsie, Jeśli znasz panienkę — żeń się! Żeń się i na wszystko dmuchnij! Szczęśni duchem ubożuchni: Zdrój żywota płynie z kuchni! Strzeż się żon à la Burne Jones. Polka niech wie, co polonez, Rosół, bigos i majonez! Do rosołu pietruszeczka Idzie i pieprzu troszeczka: O tem niechaj wie dzieweczka! W jakim stosunku i co się Konglomeruje w bigosie — Wiedzą z „Tadeusza“ Zosie. Rad zaś co do majoneza Nie dajem (ni poloneza): To za trudna dla nas teza. „ŻURFIKS“ Dziwak samotny i skryty, Od świata kołkiem zabity, Żyje życiem eremity. A nam, rzeszy pospolitej, Nie łaskaw złożyć wizyty. Psiakość! Nadludzkie ambity! Duchowe rai badania; Cielesnym żądzom przygania... Ależ to, panie, tyrania! Ty, najedzony, podpity, Wtłaczaj się między kobiéty: To mi to czyn znakomity! Twórczość, to, panie, rzecz tania. Ważniejsze, co się wyłania Z rozmownych ludzi gadania. Człowiek się z domu w dom słania: Obiadki, stypy, Śniadania... To mi poezya działania! Muzyk, bankier i kanonik; Wieszcz od pogód i od kronik; Rachel grono i Weronik. Mauvaisgenre‘ek i bonton‘ik; Rozmów szeleści żargonik... Oto jour‘u jest wygonik. Pani Rachel kawkę cyka I zabawia kanonika; Z wieszczem grucha Weronika. Zerwał się rozmowy konik. Nut się rozwija rulonik. Będzie śpiew. Cichnie salonik. Tenor już ślinę przełyka; Wtór klawiatury dotyka; Leje za trylem tryl grdyka. Piękną jest rzeczą muzyka. Przy niej się pieczeń z indyka Snadniej przez kiszki przemyka. Gdy publiczność­‑bajadera Tobie ramion nie otwiera, Lichszym czujesz się od zera. W samotności człek się tera: Duszę wampir­‑myśl pożera. Duch samotny — to chimera. Taki ziemski jest padołek: Bez przyjaciół, przyjaciółek, Jesteś, jak bez płota kołek. Nie zamykaj się, jak sknera. Daj, niech bliźni w tobie szpera, Niech się kuma z tobą, zwiera. W kąt się nie kryj, jak fiołek. Żyj! Nuż bliźni ci aniołek Przystawi do raju stołek? Nie unikaj zebrań, spółek, Balów, fix’ów, kół i kółek, Herbat, kaw i innych ziółek! Dom państwa Iksów (fix — w Piątki). Bal. (Bale — szczęścia przylądki: Tak chcą światowe obrządki). Chaîne! (Komenda). Drżą zakątki. Rają mamy — szczęścia prządki: Oceniają się majątki. Panicz. Z paniczem panienka, Szczęśliwa i mokrzuteńka. Z kanapy zerka mateńka. Stop! Drałuje młodzież w kątki Ćpać zakąsek barwne grządki, Sączyć z butel, doić sądki. Mazur! Mazur! — hasło dźwięka. Ognia, wiara! Hej, ogieńka! Panicz przed panienką klęka. Cichy dom (pokój, kuchenka). Płacze Halka samiuteńka. Panicz uwiódł. Serce pęka. Woń żubrówki, odór mięty. Żubr wstawiony, Tur ucięty. Oj, dziś­‑dziś­‑dziś, tan się wije! Kto nie pije, tego w kije! Dziś się żyje, jutro gnije. Oj, skry­‑skry­‑skry krzeszą pięty! Razem, razem w Kołomyję! Oj, hoc­‑hoc­‑hoc, żywo, żywo! ............ Szumi, szumi życia piwo. Tłum ciał. Trenów oplączywo. Rojny jazgot. Nóg tętęty. Tancerz damie dyszy w szyję. Pożądania czarne męty Zćmiły ócz jej dyamenty. Nim źrenice nam zakryje Sztywnej, niemej, Śmierci szkliwo, Parzmy, wiążmy się w ogniwo Z tanecznicą urodziwą. Piątek. Jour­‑fix z kawą czarną. Panowie do dam się garną. Woń pomady, potu... Gwarno, Zakąśliwie, gospodarno: Szynka, śledź, kawioru ziarno, Sandwish‘e, kanapki z sarną. Jedni czynniej, inni bierniej, Każdy, każdy bliźnich czerni, Zwłaszcza, gdy jour‘om niewierni. Z przyjemnością regularną, Smakowitą i bezkarną, Jemy koźlicę ofiarną. Ponawtykać w bliźnich cierni, Poplotkować, jak... (odźwierni) — Jest przyjemnie najniezmierniej. Żurfiksowi, bliźniożerni, I tacy niezmiernie mierni, Huczym, huczym, jak w hamerni! Z europejskim oddechem Kawiarnia. Siedzą: Czech z Lechem, Izaak z Melchizedechem. Tu zmawiają się przed grzechem; Tu się schodzą na pociechę, Jeśli coś zgrzeszyli z pechem. Wszedłeś. Piccolo blat dźwiga. Tnie ukłony garson, wyga. Czytasz. Melanż ci wystyga. Witzblat. Śmiejesz się... he, he, he!.. A gdyś wypogodniał śmiechem, Burzysz się polityk echem. Przeciw tobie zwarta liga: Sąsiad w nos ci dymem rzyga; „Oko sypie“ Kallipiga. Pan wirth kręci się, jak fryga, I dorabia się feniga... Wielka zdejmie cię fatyga. Gdy robota idzie marnie, I gdy smętek cię ogarnie, Dla pociechy masz — kawiarnię. Pierzchły samotnicze strachy. Tu masz serc i ciał zapachy, Bilard, domino i szachy. Tu człek kośćmi bil kołata; Dostaje lub daje mata, I rozmową grę przeplata. Don-Juany, Sanszo­‑Pansze. Falstafy i inne branże Tu siedzą, piją melangé. Każdy spija i przeżuwa; Przeczytuje, pali, spluwa, Gada... Wszystkich dym osnuwa. Północ. Lżej ci na wątrobie. Widzisz, że nietylko tobie Źle tu jest na ziemskim globie. Mazur! Mazur! Tej pokusie Nie ostoją się Jagusie, I Helusie wdzięczą mu się. Córy, córki i córusie; Chłopy, chłopcy i chłopusie Tańczą, mokrzy, jak w Śmigusie. Żywot krótki (brevis vita)! Wiwat mazur i kobiéta! Zgrzyta smyk o struny, zgrzyta. Wiuczy smyk, jak nóż po brusie; Trze o struny końskie włósie; Jęczą skrzypki, mój Jezusie. Dźwięczy nuta rodowita: Ładna tamta, ładna i ta... Hasa człek, aż świt zaświta. Mazur! Mazur! — przy dnia świetle. Grajcie skrzypki i basetle!.. Niech się spalę, niech się zetlę! Byt jest krótki. Wierz tej tezie! Zamiast w głupiej tkwić ascezie, Żyj, używaj, ile wlezie! Żyć — to kochać. Stwierdź to czynem! Porzuć księgi! Łap dziewczynę I wyściskaj, jak cytrynę! Kto raz umarł, ten nie wskrzesa. Kpij pan z Arystotelesa I z Platona! Żyj do biesa! Nie znieprawiaj dni goryczą! Nie peroruj moralniczo! Nie kłam cnót, gdy żądze ryczą! Młodyś? — użyj! Dziad? — klep pacierz! Zdrowie masz, to niem się naciesz! Żyj, bo raz rodziła macierz! Gdy cię proszą Zety, Iksy, Chodź na jour‘y, bale, fix‘y, Nim cię piekeł porwą Styxy. DON JUAN W małżeństwie się złudy rwie nić. Gdyś wziął ślub, w niewolę wzięni‘ć. Jassyr taki trudno zmienić. Do żon cudzych, gdyś nie leń — idź! Byle w gzach się tych nie lenić, To i można się nie żenić. A do dzieci, gdyś jest czułkiem, To naśladuj w tem kukułkę I znoś jaja w cudzą spółkę. Ród swój możesz rozprzestrzenić, Bezimiennie lądz się, plenić: Nie dasz na edukacyę nic. Poco masz być mężem­‑wółkiem, Jeśli tak żyć można — gołkiem, Mając żonę­‑przyjaciółkę. Mąż nad głowy ma wierzchołkiem Rogi, a ty z dumnem czółkiem Szczęścia jesz sobie gomółkę. Krwi w tętnicach puls mam jary. Widok dziewki niezbyt starej. Wywołuje na mnie wary. Nie zawracaj mi gitary, Że są grzechy, piekła, kary... To przesądów chochoł stary! To Katońska jest etyka! Tu — Warszawa, nie Utyka. Niechaj żyje nam podwika! Wyją, skomlą żądz ogary. Pośród żon i nie­‑żon chmary Chodzę, węchem szukam pary. Bryka sobie człowiek, bryka, Póki w krzyżu nie zastrzyka Artretyczny ból „piernika.“ Ale na takiego tic‘a Radzi terapeutyka. I znów otwarta rubryka. Jedna żona mię swem żeństwem Kokietuje z nabożeństwem. Wytrwać nie jest podobieństwem. Na sam‑na‑sam mię zaprasza, Gdy gdzieś męża licho nasza. Ach, szczęśliwy człek, jak basza! Mąż rewolwer ma w kieszeni, Z zazdrości się zżyma, pieni, A myśmy — wniebowzniesieni. Od Judasza i podleca Mąż wymyśla, lecz ta heca Jeszcze bardziej nas podnieca. On ją ciągał ku przysiędze; Spętał intercyzą, księdzem: Dobrze, dobrze tak ciemiędze. Jam ją wziął bez ceremonii, Przeto więcej praw mam do niej, To rzecz jasna, jak na dłoni. Mój przyjaciel, dziwak, panie, Żyje... (sic!) — w dziewiczym stanie: Nie odwiedzają go panie!!! Nie znać pań!!! (Nie mówię co dnia, Lecz wraz) to... to... to — zwyrodnia, To jest... no, poprostu — zbrodnia! Powiadają filozofi, Że kto nie zna jóź, Mań, Zofij, — Ginie z miłosnej atrofii. A ten, kto szanuje zdrowie, Ten się ma ku białogłowie: Tak mówią filozofowie. Nie wierz ascezy morałom. Obcuj, obcuj z głową białą, W miarę: ni dużo, ni mało. Żyj z naturą, i miej w cenie To higieny orzeczenie, Byś nie wpadł w neurostenię. Siedź w abstrakcyi, — tej ciał kaźni, W duchowości! nie wyłaź z niej! Grzeszysz, gdyś się ruszył raźniej! Do dziś jeszcze okalecza Ludzkość ta... ta nieczłowiecza Mania ascez średniowiecza! Toż to obłęd najwyraźniej: Wyrzec się cielesnej jaźni, I... i grzeszyć w wyobraźni! Unikać z damą kojarzeń, Bać się miłosnych wydarzeń, I...i grzeszyć orgją marzeń! Co to jest asceza — wiemy: We dnie żyć, jak głuchoniemy, A po nocach śnić haremy! Ciało dręczyć? wpędzać w grób je? W puszczy żyć? jak mnich, na słupie? Nie — takie życie jest głupie! Małżeńskości złudę chwiejną Odmaluję ci kolejno W tych obrazach. Spojrzeć chciej­‑no! Prolog. Unii serc zawarcie. Schadzki chyłkiem i otwarcie. Przedsmak nieb. Do ślubu parcie. Akt parafialna księga. Ołtarz. Na wieczność przysięga. Łoże. Raj zenitu sięga. Wśród batystów róży pączek. Eden ekstaz, lęków, drżączek, Szałów... Miodowy miesiączek. Upływa rok. Dwa. Trzy. Cztery. Żona rodzi. Ty grasz w kiery, Pik, trefl, karo, bez kozery... Pas! Pas!.. Pękły serc ogniwa. Twój przyjaciel w domu bywa... Tu kurtyna się zakrywa. Znaleźć żonę opuszczoną, Pożądaniem wzdęte grono — To jakby dla mnie stworzono. A więc pójdź na moje łono, Ty biedna, nie moja żono! Kochajmy się wbrew kanonom! Raz już wyjdźmy z kurateli! Bądźmy wolni! Żyjmy śmielej! (Tu spozieram ku pościeli. Pościel... Kołdra, na czerwono Pikowana, za oponą Wstążeczkami przystrojoną). — Biednaś? — Tak. (Tuśmy westchnęli). — Kochasz? — O, bardziej, niżeli... — Wolno... (Tuśmy sponsowieli). — Smutnaś? — Z tobą mi weselej... (Tuśmy się jakoś objęli I jakoś zniewymownieli). Wyznaję, (rzecz to nie miła): Zanim go ślubność spowiła, Nadonżuanił człek siła. Chociażeś sam bez omamień, Lecz potępieńczy twój kamień Na przebaczenia śmiech zamień! Jak szła mi ta donżuania? (Byłaby długa litania) — Dyskrecya rzec mi zabrania. Ilem żon?... mężów znał ilu?... Ach, w szczęścia tym wodewilu, Żył człek, jak krokodyl w Nilu! Aż raz... (Przypadek złowieszczy): Nie mogłem wyrwać się z kleszczy. Nastała pora łez­‑deszczy. Własną małżeńską sypialnię Mam teraz... Niech to kat palnie — Kochać się w żonie legalnie! Podobno życia kwiat kwitnie, Gdy człowiek żądzom kły przytnie. Aforyzm, znany zaszczytnie! Podobno ludów powaga Rośnie, gdy w nich się duch wzmaga. Najszanowniejsza z blag blaga! Podobno mówią, jakoby Z żądz szły: bitw klęski, choroby. Myśl — do kajetów ozdoby! Mówią też: sławy przyczynia Narodom — pełna dóbr skrzynia. O — to najzdrowsza opinia! Tam dobro — mówią — gdzie liczna Kwitnie industrya fabryczna. O — to jest prawda prześliczna! A tam, gdzie duch się wysili, Naród do zguby się chyli. To nieźle też wymyślili. Ze Stanisławowskiej ery. Głębia cichutkiej kamery — Przybytek dwuch serc afery. — Pepi mój! — O, moja Mery! Kochaj! Nieś w niebiańskie sfery! — O, mon chèr­‑ciu! — O, ma chèrie! Dla wojaka (przez skrót — woja), Póki służy, niema boja, Że go porzuci dziewoja. Park. Wiosna. Kwitną szpalery. Wojak z Mery, w oczy cztery, Sprawują miłosne żery. — Tyś mój! — O, ty, tyś moja! Tyś mój postój! — Tyś ostoja! — O przylgnij do mnie, jak zbroja. Dziś wojów niema tych roja, Lecz został, jak woń ze słoja — Duch miłosnego opoja! LITERATURA Bliźni mój, piszący bracie! W udeptanym chodź kieracie I wszelkiemu jutru bluźnij! W dni codziennych kawalkacie Staj u mety nie najpóźniej: Nie nie wygra, kto się spóźni. Dbaj przed wszystkiem o przedpłacie, I najchytrzej, najostróżniej W karyery dłub warsztacie! Czy cokolwiek jest, prócz próżni W lazurowej nieba szmacie: O tem różnie mówią różni. Żyj li­‑teraz, literacie! Cóż po nieba majestacie, Gdyś dziś głodny w ziemskiej chacie? Kuj los w szczęścia gminnej kuźni! Chwytaj chwilę, rozkosz duś z niej! Jedz i pasa puszczaj luźniej! Myślę nad fachu wyborem: Jakiej karyery pójść torem? Ot co, — zostanę autorem. Lecz wprzód, pochodzę ja z worem I pod wywiadu pozorem Materyałów stek zbiorę. Jak żyje autor? Ten wzdycha; Tego spojrzenie jest chore; Ten z jakichś tęsknot usycha; Tamten wygląda na zmorę; Na tego bodaj śmierć czyha; I ten coś śpiewa minorem; Ów choć zasługa mu cicha Świeci, lecz ledwie, że dycha; Ten — samotniejszy od mnicha. Z taką profesyą do licha! Obrzydła autorstw mi pycha, Która na nędzy dno spycha. Wierząc w grosz — w tę dóbr ornastę; Nie objuczon cnót balastem, Rej wódź nad Warszawą, miastem! Niechaj sobie tam kto „jenszy“ Będzie w cnotach wyćwiczeńszy, Uboższy — i w pasie cieńszy. Chcesz być pewnym powodzenia, — Baw! Baw! Naród to ocenia, Łaknąc zabaw, nie zbawienia. Czytelnika baw odbiorcę, Boć on, po życiowej orce Chce anegdot mieć na korce! Byle treść była realna, Naturalnie naturalna I na gwałt sentymentalna. Tak, tak... Jedź na sentymencie: Wzbudzisz u dam piersi wzdęcie I pożeglujesz ku rencie! Niech tam inny się zaprzęga Do tworzenia dzieł (ciemięga!): Szczęście — oto moja księga. Jej rozdziały, tom przy tomie, Leżą... Szperam w ich ogromie, Wiem, jak szczęściem żyć świadomie. Pierwsze takie mam prawidło: Kadzę wszystkim, bo kadzidło Jeszcze nikomu nie zbrzydło. Deklamuję słówka czułe. Bardzo‑ć radzę tę regułę, Chcesz­‑li zgodnie żyć z ogółem. Czczę grosz. Dobra to maksyma. Za grosz — wszystko się otrzyma; Bez groszy — niczego niema. Rób tak. Radzę ci życzliwie. Będziesz w rozkoszy opływie Kręcił się, jak oś w oliwie. Ranna godzina. Śniadanko. Ty. Żona. Żony ubranko. Kawka. Dzbanuszek z śmietanką. Koniec śniadannych rozkoszy. Iść czas. Kiść wąsa człek stroszy. Żona mu szuka kaloszy. „Buda.“ Znajomych tłum twarzy. Człek papieroska zażarzy, Pracuje, pali i gwarzy. Trzecia. Godzina obiadka. Człowiek smaczności się natka. Uff!.. Uff... Na sofie pokładka. Odwieczerz. Gość. Interesy. Zmrok. Teatr. Z żoną karesy. Oto są szczęścia okresy. Dzień w dzień, jak trybik w zegarze: Stuk­‑stuk­‑stuk!... Mrzonek nie marzę, Żyję, aż umrzeć czas każe. Śnij pan mrzonki i utopie; Pal się w myśli­‑iskier snopie: Ja to wszystko „w rumel“ kopię. Wizye, mary, ścigaj, trop je; Ducha włócz po idej tropie: Ja? — na innej żyję stopie. Nieruchomość — to mię krzepi I aksyomat we mnie szczepi: Niż żyć, jest używać lepiej. Ukochaj realność, chłopie! Ja ją całą gębą żłopię, I niech ginie świat w potopie! Precz z chimerą! Nie bierz w łeb jej! Mar, niebytów jadu nie pij! Ten pan, kto się z ziemią zczepi! Wolę ziemi raj od nieb jej, I nie zawrę żądnych ślepi, Aż mi zła je Śmierć zasklepi! Czcij, asceto, wyrzeczenie. Moje życie rozumienie Takie jest: gromadzić mienie. Styl ćwicz, duszy kształć ornament. Ja tam zużywam atrament Na to, by mieć apartament. Nie tak, jak ci autorzy, Co to w twórczość wszystko łoży, A mieszka — coraz ubożej. Dłubie nad formą wierszyka, Od natchnienia się zatyka, Aż sąd zeszle... komornika. Ślęczy, pracuje nad stylem; Z Muzą bawi się w idyllę, I zostawia korzyść w tyle. Tkwi w rozpusty pograniczu; Nie dba o rodzinnym zniczu... Tak jest źle żyć, mój paniczu! Krótki życiorys wam piszę. Jedynak. Wiejskie zacisze. Uczniowskich randek haszysze. Miasto. Koledzy­‑urwisze. Bib czas. Praktyki nie­‑mnisze. Kieszeni ledwie dno dysze. Ziem obcych autorament. Weksle. Płacz mamy i lament. Papa klnie, aż drży firmament. Syn poznał tynglów afisze, I wraca z mózgu miękiszem, Do wsi swej (gdzieś pod Przasnyszem). Wypił życiowy do cna męt. Ojciec przeklina rent zamęt. Znajdź na to ameliorament? Jest — małżeński sakrament. Wieś się oczyszcza, jak dyament, Lecz struta krew... Pisz testament! W niebiesiech — nieba zwyczaje; Na ziemi — niech mi los daje Podniebieniowe seraje! Nad słów­‑mirażów igrzyska, Wolę, niech opar mi tryska Z smacznego zrazów półmiska. Od sztuk, artyzmów i styli, Wolę (chociaż to mniej cześci), Z dam, asów, królów, pamfili. Zamiast pisanych powieści, Wolę (chociaż to mniej cześci), Gdy mię dziewczyna popieści. Tym żyję szczęścia przepisem: Zwiedzam pół­‑świata kulisę, A co świat robi? — wiem z pisem. Żyć! Póki starczy paliwa, Niech zjawa gore mi żywa! Niech żyje życie! Evviva! Kupię sobie ładne biórko; W stylu fotel, papier, piórko: Zajmę się literaturką. Kupię biblioteczną szafkę; Książkom ładną dam oprawkę: Będę czytał, miał zabawkę. Wejdę z ludźmi w stosuneczki; Skandaliki i ploteczki, Będę zbierał, tkał do teczki. W piśmienniczym tym ogródku, Będę dłubał powolutku, Bez frasunku, ani smutku. Gdy mi stan bezżenny dojmie, Człowiek sobie żonkę pojmie: Będzie szczęścia miał rękojmię. Gdy przyniosą nam bociani Bobo, poszukamy niani... Takie życie któż mi zgani? SZTUKA W sztuce znaczy wzór ogromnie. Lecz być wzorem, jest nieskromnie, I to nie przemawia do mnie. Poco mam w bawełnę chować: Jest wygodniej naśladować. Zapamiętaj sobie to wać! Tworzyć w sztukach jest mozolnie. Praca!... Czasem bieda kolnie. Dużo lżej — kopjować zdolnie! Mistrzów śladem, bez kłopotu Daj wędrować pióru, dłótu A myślami — gódź ku złotu! Toć strój i na manekinie Wabi damy ku witrynie I zajmuje mód opinię. Pozór oko widza pieści, I nie bada widz niewieści, Co się pod pozorem mieści. Z monety żyć sobie worem I piękna być protektorem, Byłoby szczęściem (i sporem). W cichem ustroniu niektórem Dziewczęcą badać naturę... Któż odda taki raj piórem? Byłaby u mnie alkowa, Pachnąca, miękka, puchowa, Gdzie ars amandi się chowa. Piękno! Śpiew, z winnych czar wtórem! To raj w istnieniu ponurem. Wiwat! — Kielichów szkło w górę! Różana, śniada, blond, płowa... Nad hymny wszelkie, nad słowa — Cudna jest żeńska połowa! Żądz Pani! Tyran­‑królowa! Darmo bunt przeciw niej knowa, Ascez usilność jałowa! Ganić żeńskości rozkosze? Knuć przeciwko nim rokosze? — Nie mam zamiaru ni w trosze. Ani mi w głowie to świta. Dla mnie świat — model­‑kobiéta, Realność aktu i kwita. Niechaj na wszystkie utopje Mózg topią tam — w Europie. Ja wolę model i kopje. A więc, pójdź tu, mój modelu! Siądź nieruchomy w fotelu, Mam twoje ciało na celu! Hm... Całkiem miła kukiełka Z Nadwiślańskiego piekiełka. Bierzmy się z werwą do dziełka! Zużywam żywą naturę; Fotografuję z niej skórę W moją kamerę obskurę. Sztukę pchać na nowe tory Jest oznaką niepokory. Ty do tego nie bądź skory. Powolutku, skromniuteńko, Klep, klep umiarkowanieńko Pacierz za panią mateńką. Znajdź wzór i kopjuj po trochu. Nie burz nic, nie znajduj prochu: Za to można siedzieć w lochu. Wzorek zawsze ktoś ci poda. Kopjuj zeń, jak każe moda. Na tworzenie życia szkoda. Mówię ci, bierz przykład ze mnie: Kup fotograficzną ciemnię, Pstrzykaj łatwo i przyjemnie. Fotografuj gładkie maski, Zyskasz sobie u dam łaski, I wpadnie ci grosz do kaski. Zwabiam dziewczyny w pracownię, Robię z ich ciałek widownię, I rozpłomieniam, jak głownie. Stworzyć chcę na wzór coś Ropsa, Lecz mię dyabolik żądz kopsa I twórczość niknie gdzieś do psa. Układam grupy z dziewczynek; Parzę się ogniem ich minek, I spełza twórczy uczynek. Zmieniam, kopjuję modele, Lecz niema prawdy w mem dziele. Snać, „żyję prawdą“ za wiele. Możeby pośnić? Tak, żywo Śnijmy! O śnie, tkaj przędziwo! Hm... Spać samemu tak ckliwo. E.. niech tam Ropsy, Böckliny Snów wymarzają krainy: Ja wolę sen u... dziewczyny! Panna zrodzona w Opocznie, Gdy jej się nudzić tam pocznie, Zjeżdża w gród wielotłomocznie. Chce poznać mody dziewica, Lecz głównie, tak jak ćmie świéca, Sztuką jej świeci stolica. (Nie będę tutaj dodawał, Że ją warszawski karnawał Nęci i uciech w nim nawał.) Przyjazd. Pensyonat. (Wikt rocznie Tyle a tyle)... Niezwłocznie Poznała sztuki wyrocznię: Jak świéca. Świécę udawał, Palił się, lekcye sztuk dawał... Rozwidnił życia jej kawał. Spłonęła ćma­‑omacznica. (Byłaby żoną dziedzica, Gdyby nie do „sztuk“ tęsknica.). Debiut modelki. Póz próbka. Nieśmiała trochę osóbka Na podium tli się, jak hubka. Zbir ojciec, macierz — przekupka; Skusiła groszy ją kupka, — Sprzedaje czystość kadłubka. Malarz Świeżutką podnietę Owija w tiul i sajetę, Bawi się żyłek fioletem. Drażni go wzrok jej Cherubka; Dziwi maleńka jej stópka... Wiem zadrżał od stóp do czubka. Szczęście! Na blizką tak metę! Ma‑li opuszczać tę fetę? Nie — to jest życia sekretem! Więc pędzel na bok, paletę... — Pójdź! W zapomnienia pójdź Letę! (Tu się zapuszcza roletę.) By lepiej szły interesa, Praktyczna pani Teresa Stołuje pana prezesa. Prezesa gruba jest kiesa, I prezes w ciele ma biesa (Bo w starej kiesie bies wskrzesa). Obiad: pięć dań z leguminą. Dwie córki — chlubą maminą. Prezes uśmiecha się ino. Gdy przyjdzie z biura (sedesa), Od prac swych (nie Herkulesa), — Mówi o sztuce im... (C‘est ça). Deserek... coś... maraschino... Zmrok poobiednią godziną... Pokazał sztukę dziewczynom. Ta skrzypce ma, ta pianino. Duety, sola łez płyną... Biedna ty, sztuki dziedzino! Dziś do sztuki panna płonie. Więc dla pana jest niepłonnie Na tym sztucznym grać bardonie. Mówiąc: geniusz ma panienka, Pan podbijasz jej bębenka, A potem? — stara piosenka. Chwalisz pióro jej lub pędzel; Puszczasz „bliki“ z pod rzęs frędzel, Aż popuści sercu tręzel. Miłość, jak przyroda każe, W coraz gorętsze pejzaże Odmalowuje wam twarze. Wystawowy akt („Zachęta“); „Martwa natura“ zaczęta... Potem spłakane oczęta. Raz, drugi, osuszasz z łez je; Potem masz gdzieś pilną sesyę; Potem urządzasz... „secesyę.“ Co tam sztuki arcydzieło, Aby, aby się zepchnęło. Sztuka życia — to mi dzieło! Słuchaj żądz­‑ukazów­‑batut! Zatwierdzony szanuj statut! To jest ważny w życiu atut! Czyż powstaje z drzewa zwierzę? Czyż z zwierzęcia człek się bierze? A z człowieka Duch?.. Nie wierzę. Formy wolą nielitosną, Wedle ukazów, niech rosną: Dębem — dąb, a sosna — sosną. Żyj więc! Rozkrzew się, jak drzewo! Utkwij korzeń w ziemi trzewo! Puść popędy w prawo, w lewo! Wyssij z gruntu pożywienie I kładź naokoło cienie: To jest życia rozumienie! POEZYA Poezya — duszy przybytek. Tak... ale życia ubytek. Milszy banknotów mi zwitek. Pieśni z myślowych tkać nitek? By zatkać sobie świat wszystek? Wolę ja szczebiot kobiétek. Wierszy upajać się czarem? Wolę się z dziewką sprządz w parę, I poić ust jej nektarem. Dziewka mi duszy dobytek Że wszystkich wywala skrytek. Znajdź upojniejszy napitek? W żyłach mi kipi krew warem, Kiedy przez godzin z nią parę Odmieniam amo, amare. O Venus! bóstwo ty stare! Oto z nektarem tę czarę Spełniam na twoją ofiarę! Wasza miłość — papierowa: Tylko słowa! tylko słowa! Niech was Bóg, poeci, chowa! Wiem, przytoczysz mi tę racyę: Poezya wywyższa nacye, Ale to są czcze oracye. Wielka rzecz — wiązana mowa! Mnie, gdy zwiąże białogłowa, To mi pieśń gra Orfejowa. Dziew cielesną komplikacyę, Inkarnacyę, ruchów gracyę, Biorą w żywą adoracyę. To mi poezyi osnowa! To mi siła tworzeniowa! Płodna, ścisła, przedmiotowa! Wszelkie stylu inowacye, I ducha manifestacye Dam za łona palpitacyę. Kwitnie myśl, gdy chuć umiera: Wybuch żądz duszę pożera, Et cetera, et cetera!... Gdy z pożytkiem chcesz dla sztuki Tworzyć, żądze spakuj w juki... Banialuki, banialuki! Parnasu arystokracya To czystych muz adoracya: E — także fizyka racya. Oto moje argumenty: Kiedy jesteś z żądz wyżęty, Na nic wszelkie ci talenty. Łeniwieje myśl­‑abstrakcya, Słabnie w sztuce ruch i akcya, A to żadna satysfakcya. To są rzeczy błędne, chore. Rzuć więc uduchowień zmorę, Niech ci krew, jak żagiew gore! Co jest poezyą?... Wir tanów? Brzęk mazura? Strój ułanów? Bitwa?.. Nad tem się zastanów! Hm?.. Poezyą praca bywa: Nie ta, co tworzy, odkrywa, Jeno ta... „praca poczciwa.“ Też są poetyczne dzieje, Gdy się panicz zetnie, przeje, I z dziewczyną mknie w aleje. Wróbli świegot w liściach. Rano. Kół gumowych bystre piano... Jest poezyą... (acz pijaną). Również jest poezyi nutka W tem, gdy wiosną, wśród ogródka, Grucha młodzieniec i młódka. Świegocą o czemś na prześcig. On chce czegoś... Jej proteścik, I pocałunków szeleścik. Piszą poezye i piszą. Ach, czas tym życia okpiszom Powiedzieć prawdę. Niech słyszą. Zwichnął los; wyszedł z kolei; Nie śpi, jak trzeba, i nie je: Ot — źródło masz epopei. Chory, zdradziła go żona; Nie dopisuje mamona: Ot — i gotowa canzona. Prosił o rękę podwiki; Ona mu daje koszyki: Ot — zkąd powstają liryki. Wszystko to znane, wiadome. Zdrowo gaś życia oskomę — To dzieł najlepszym jest tomem. Urządź się wedle praw prawa; Grosz rób, i z lewa, i z prawa; Żyj, mrzyj, i skończona sprawa. Jadalność, pijalność, spalność, | innych dóbr używalność — To idealna realność. Panienka, (wisienka), krosienka; Na młodych piersiach sukienka — To poetyczna piosenka! Bukiety, fety, kinkiety; Zaręczynowe sygnety — Również są godne poety. Człek na ołtarza kląkł stopnie. Ślub. Gdy się wyżyn tych dopnie, Jest poetycznie okropnie! Poezya — w dziatek wydaniu Na świat, w edukowaniu I w zacnem grosza zbieraniu! Przeżyć bez ducha frenezyi Życie i bez herezyi — No... to jest kawał poezyi! Poezyi słowo się wzięło Z greckiego: robię — pojeo. Więc poetyzuj! — rób dzieło! Tak jakoś w życiu się prowadź, Byś grosz miał! Grosz ten rachować Ucz się, i chować, i chować! Chimery precz — faramuszki! W izbie miej z bibuł kwiatuszki, Gips Mickiewicza, Kościuszki! Gość mruknie podczas wizytek: Hm... widzę nie dba o zbytek, Czci narodowy zabytek... Żyj sobie w ducha prostocie! Szanuj tych, co mają krocie! To są do szczęścia promocye! Płyń! Do złotego płyń runa, Cny człecze! Bo, do pioruna! Najcniejszem dziełem — fortuna! Co tam pióra, kałamarze! Com napisał, wszystko mażę. Milsze życia mi wojaże. Samotnemu człeku smętno. Znajdę dziewczynę ponętną, Pojętną i ku mnie chętną. Byt, jak glob, bieguny dwa ma: Duch i ciało; czystość — plama; Raj bez win i grzech Adama; Morze i ląd; wir i tama; Oś i panew; człek i dama; Śpiew i wtórująca gama. Co tam czystych złud miraże! Chcę zrealnieć w ludzkim gwarze, Czuć woń kobiet, stroje, twarze... Zrzucam ascetyczne piętno. Dosyć! Niech mi bije tętno Rozkoszą inteligentną! Dziewczyna: ogień, krew, mleko... Włosy po plecach jej cieką Promieniujących smug rzeką. Jak książkę, dziewczynę ja cenię. Zwierzchnią oprawę mam w cenie; Kocham jej grzbietu złocenie. I kocham ogień jej wnętrza: Na licach jej się wywnętrza Krew‑treść, od waru gorętsza. Książka mi jest, jak kochanka: Gładzę jej opraw ubranka, Papieru wzrusza mię tkanka. Ach, gdyby to mieć po zgonie Złoconych opraw symfonie, Druk na czerpanym japonie! Ach, gdyby ksiąg, skór weliny, Dziew grzbiety — szczęścia paginy Zabrać na tamten brzeg inny! Wstęp w świat. Niemowlęcość bosa. Młodość. Szkolne kazamaty. Smak pierwszego papierosa. Wąsów porost niebogaty. Pierwsza miłość... Na Heliosa! Poetyczne to tematy! Niegdyś tam... owemi laty... Człowiek rwał się hen — w zaświaty. Chciał z bogami żyć „ty na ty.“ Lecz JĄ poznał!... We Frascati Były schadzki. Miłość... Jad jej Człek wyżłopał — do apatyi. Ba! Na plecach — tyla kosa! Oczy — jak groty Erosa, Bodły mnie wprost i z ukosa... Słyszysz?.. Śmierci brzękła kosa... O, zaklinam was, niebiosa, Wróćcie moje dni młokosa! TWÓRCZOŚĆ Tworzyć pragniesz? W grunt puść korzeń. Zwiąż się z kobietą w rym — ożeń! I nastwarzaj żywych stworzeń! Upatrz dziewicę anielską, Poemabluj marzycielsko, Posag zważ... I za weselsko! Radość społem, smutek społem... Jednem łożem, jednym stołem, Jednym... dzielisz się z aniołem. Twem kochaniem zwyciężona, Będzie rodzić anioł­‑żona Dzieci — żądz niewinne grona. Żyj! Rozmotuj szczęścia motek. W domu pełno dziatwy psotek, Ciotek, plotek, kołowrotek. Gość zapuka w twoją wrótnię; Ty odwiedzisz go odwrotnie... Ach, bo smutno żyć samotnie! Źle jest w twórczość wszystko włożyć. Lepiej — trochę sobie pożyć I trochę sobie potworzyć. Tu połówka, tam połówka; Czartu łój, Bogu łojówka, I nie nadwerężysz zdrówka. Wszak ci każdy krytyk powie: Gieniusze to — wartogłowi, Z grzechów, albo z cnót niezdrowi. Ani cnota, ni niecnota, Jeno połowiczność złota — Oto jest życia istota. Przeto sztuki adherencie, Miarkuj twórcze swe napięcie, Twórz, lecz pamiętaj o rencie. Coś pomaluj, coś porysuj, Pomalutku coś popisuj, I z życiem się pokołysuj! Ten niech tworzy samorodnie, Kogo coś do krwi ubodnie! Ty żyj zwykle i wygodnie! Wszystkie twórcze swe marzenia Pokasuj z dniem ożenienia. Dom masz — to ideał mienia! Masz schronisko w burz i słot dnie, Śpisz do syta, jesz nie głodnie... Jedno zło znasz: reform zbrodnie! Czegoś wyrzec się, zarzucić, Dochód zmniejszyć, budżet skrócić, Sen, żer, pój... To może smucić! Żyj więc, — miej! Ducha pochodnię Zapalą ci niezawodnie Ludy zachodnie, lub wschodnie! Twórczych zmagań się, mozoleń — Uporczywy trud wyzwoleń Na kark przyszłych złóż pokoleń! Dziś mię, swojego pasterza Filis odwiedzić zamierza. Jakże mi dech się rozszerza! Stół. Zimna stoi wieczerza: Gęś, pasztet i ser z Nieświeża. Miłość to wszystko odświeża. Już idzie... słychać... już dzwoni... Dzyń‑dzyń!... andante symfonii. Jest. Ściskam forte. Nie broni. Owszem, na pościel z alkierza Co moment oczy wyszczerza... O jakże serca uderza! A kiedy z szat się wyłoni, Splatam ramiona koło niej. O jakże serce mi dzwoni! Do raju pędzim w sto koni, Po jabłko z twórczej jabłoni Dobra i złego w Polonii. Do cudu mknąłem ku górze. Już, już... Tu‘m kładł się na łoże, Marzyłem, myśląc: ja stworzę. JĄ pokochałem w tej porze — JĄ, cud stworzony! Mój Boże, Czyż to jest jakie bezdroże? Oboje tacym dorodni! Duszyczkę jej się zapłodni — Najczyściej i najczcigodniej. Zapalę, wiedzy przymnożę, Zajmę ją, świat jej otworzę — Myślałem w twórczym ferworze. Aż sam zająłem się od niej. I zalśnił nam najdogodniej Żar hymenowej pochodni! Twórczość nam nie udowodni, Że dopuścilim się zbrodni: Lecz, twórco — w pierś się ubodnij! Twórczy byt przystoi słudze. Ja, pan, myśli tem nie trudzę: Dobro‑byty zjadam cudze. Stwarza wartości — helota. Narastają góry złota: Kasyerów je liczy rota. Tworzyć — znaczy zmieniać życie. Więc je zmieńcie. Gdy zmienicie, Będzie dla mnie z was użycie. Ja — brzuch, wy — mózg, autorzy. Taki już systemat boży: Zjada pan, co lud wytworzy. Twórz, kto żywy! Ja się żywię, W kapitalistycznej niwie, Jak szczęśliwy pnącz w warzywie. Spójrz: trud‑zioło, kwiat stworzyło. Zaraz go się opowiło I kapitalnie spożyło. Po kądzieli lub szabelce, W unii być ze złotym cielcem Uprzyjemnia życie wielce. Grzebiesz nożem i widelcem W talerzyku, przy butelce, I wesoło szczerzysz kielce. Żyjesz sobie tak na gapia. Nic a nic cię nie utrapia: Człek pojada i zakrapia. Sączy rozkosz po kropelce, I zostawia post, popielce Jakiejś hetce tam pętelce. Kto chce żyć, niech się poszkapia! Niech z żywota smak wytapia! Co tam duszy eskulapia! Śmierć nicością nas zatapia, I to najlepsza terapia: Byt — jeden grób: Via Appia! Bóg? Zanim mu udało się Osadzić światy na osie, Żyć musiał — biedak — w chaosie. Zanim lux — światłość nadziemną Stworzył nam, było nam ciemno. Teraz porównam go ze mną. Ja? W moim apartamencie. (O ład, porządek dbam święcie) — Lux na każdziutkim lśni sprzęcie. Bóg? — światło stworzył z nicości. Ja? — materyałów mam cości: Książek, p:sm... Tworzyć mi prościej. Więc twórzmy! Leżą tematy, Encyklopedyj lux, kwiaty... Fiat lux! Twórzcie się światy! Hm... Nic się jakoś nie dzieje... Nic a nic... Lux mi śniedzieje... Takie to twórcze są dzieje. Utopijnych marzeń złuda — Toż to czysty kłam, obłuda I szkodliwa czasu żmuda. No przypuśćmy: niech się uda Ucieleśnić bajek cuda — Toć społeczna pęknie buda! Pomyśl, co to jest marzenie? Gdzieś? Jakoś? Nieokreślenie Pęd w eteryczne przestrzenie. Marz, gdy fara twoja chuda, Ale dla mnie, wielkoluda, Marzenie to czczość i nuda. Wszystko to jest ogłupienie, Blaga i rozpróżniaczenie To tak nazwane „tworzenie.“ Dał ci zdrowie los, to ceń je, Na ubitej żyj arenie I o pełne dbaj kieszenie! Czy sobie śpiewać? czy komu? Czy dać altruizm do tomu? Czy serca ani atomu? Nie. Nie chcę, jak egoiści Pisać. Niech tom mój się ziści Dla moich bliźnich korzyści. Chcieć własnych idej męczeństwa — To, panie, styl odszczepieństwa. Ja piszę — dla społeczeństwa. Chociaż mi rym się pośliznie, Wybaczą dusze mi bliźnie, Ponieważ służę ojczyźnie. Więc chociaż może i spotka, Że będzie kuleć mi zwrotka: Wybaczy błąd — patryotka. Dla tych sercowych polityk, Wstrzyma na piórze swój przytyk (Choćby mię zjeździć chciał) — krytyk. KRYTYKA Jeden tworzy, drugi krzyka. Na to głównie jest krytyka, Że nie czyniąc, w czyny wnika. Ogólnik do ogólnika, Pisarzy się style styka: Tak powstaje stylistyka. Dzieła męzkie i kobiece Ma się w swojej bibliotece, Na policach, w biurku, w tece. Jak takt każe i taktyka. Etyka i gramatyka — Chwali się, lub zło wytyka. Autor — papierośnicę; Autorka — wdzięczne lice Okazują tej krytyce. A krytyk pisze stronice, I rozwija wciąż granice... W dochodowej swej rubryce. Autor życie swe przepala, A krytyka życie — gala, Bo krytyk w życiu mądrala. Autor życie ma zepsute, Powichrzone, zżarte, strute. Ja na inną zagram nutę. Wybrałem ja fach krytyczny, Społeczniczy i etyczny, Zyskonośny, łatwy, śliczny. Takiej trzymam się wytycznej, By w profesyi mej krytycznej Nie zejść z drogi kanonicznej. Takim rządzę się statutem: Czapkuję przed dóbr atutem, Bo „dobro“ jest absolutem. Takich zapatrywań skala Ku mnie skłania i zniewala Fawory bożka Baala. Bez rymów, (to dochód kurczy), Lecz w sposób moneto­‑twórczy, Piszę krytyki, aż furczy. Życia prywatne ziarenka Na studyów niżę krosienka. Należy mi się podzięka. Stwierdzam, że autor ćmi, pluje, Chodzi, je, pije, miłuje — Słowem, jak zwykli burżuje. Rzucam poglądy te zdrowe, Bo czytelniczki gotowe Za autora dać głowę. Dla takiej entuzyastki Zda się, że autor powiastki To z nieba chwyta już gwiazdki. Tymczasem, poznać ich bliżej — Tych pięknych rymów szlifierzy — Nie lepiej żyją od zwierzy. Twórz pan, twórcze przechodź burze; Bunty knuj przeciw naturze; Śpiewaj, maluj, rzeźb w marmurze! Że się bawisz rymem­‑cackiem, Mam przed tobą padać plackiem W sprawozdaniu literackiem? My, krytycy, dobrze znamy Wszystkie wasze twórcze kłamy, Stylów szychy, rymów kramy. Bo i myśmy się — bywało — Twórczym dawali nieść szałom. Tylko jakoś to skapiało. Opatrzyliśmy się w porę, Że to jest niezdrowe, chore, I dziś poszlim krytyk torem. Kierujemy na was oko, Patrzym: czy nie za wysoko Wyfruwacie ku obłokom. Raz artykulik ukułem Twórczy, dzielny, z tym tytułem: „Sztuka wyższa nad szkatułę.“ Napisałem, do kaduka, Że treścią życia jest... sztuka. (Czasem człowiek guza szuka). Redaktor zrazu przeoczył, Ale później coś się boczył, Gdy artykuł się wytłoczył. — Pan mi się rozapostola O sztuce tu? — mówi — Hola! Masz pan dbać o dóbr zapola! — Nie?... Ha, łatam w szpaltach lukę I artykuł drugi tłukę: „Szkatuła wyższa nad sztukę.“ Lepiej mijać niezgód rafy Z redaktorem, panem lafy. (Takie to z drukiem są trafy). Co tam wszelkie idej sploty! Światem rządzą, panie złoty, Nie idee, lecz — przedmioty. Choćby lśnił, jak złota wstążka, Styl twój, ale zawsze książka Mniej jest warta od pieniążka. Ktoś dochrapał się książczyny, Myśli, że to wielkie czyny, Że świat wykoleją z szyny. Proszę pana dobrodzieja, Świat, w którego leżę dnie ja, Żadna myśl nie wykoleja. Drwię z ideowych pobudek. Mam realny swój ogródek, Pełen wygód i wygódek. Jak rozsądny ogół, żyję. Teoryjki, teorye — Lećcie na złamaną szyję! Autor cóż jest? — gladyator, A ja krytyk? — gry taksator. Autorze, wychodź na tor. Tyś amor, a ja — amator; Tyś opus, ja — operator; Ty jesteś zdrój, a ja — zator. Twoja dola trudna, kręta, A moja prosto wytknięta: Otamowywać talenta. Tyś niwa, jam — niwelator; Tyś bóg form, jam informator; Tyś wizya, jam — wizytator. Autorzy, niebożęta — Nieraz to chodzi bez centa: A ja — składam na procenta. Czem być? Gdzie większa ponęta? Kto ma w życiu więcej święta? Chyba kwestya rozstrzygnięta. Ze czci dla belfrów już wystygł; Już nie czytuje stylistyk; Na byt realny plwa — mistyk! Poetą został. To znaczy Nas wszystkich ma za smarkaczy... On nam coś stworzy inaczej! — Wy ciemni! — woła nam, — więc ja Wskażę, gdzie bytu esencya... He, he, he, he!.. Dekadencya! Być z cnót społecznych wyzutym, I w sobie grzęznąć, o — póty: To są te ich absoluty! Zresztą, nie nowe odkrycie. Wiem. Lecz wprowadzać je w życie — To jest herezya w zenicie! Wiedz! Czytaj! Myśl po anielsku, Lecz i pamiętaj o cielsku, Żyjąc po obywatelsku! Znałem jednego autora. Dusza dziwaczna, czy chora. Badałem tego potwora. Analityczne szydełko Tkałem weń i w jego dziełko; Poznałem każde ździebełko. Lecz mimo tych‘em metodek Nie dociekł, gdzie ten wyrodek Miał swój talentu ośrodek? My, inni: ten przy kobiécie; Ten sport uprawia; ten picie: On — nic, nic... Nudzi go życie. Opętała go chimera; Samotny, w siebie się wżera; Nas ma, krytyków, za zera. Żył, jednem słowem, szkaradnie! Lecz talent miał. Ha, któż zgadnie Poetyczności wykładnię? Poetyczny los ubogi? W dusznej izbie dzieł połogi? Samotniczość?... Boże drogi! Poetyczność odszczepieńcza! Nierozumna i szaleńcza! Zdrowie szarpie, dech wycieńcza! Muza staje się wampirem! Strofy zalatują kirem! Wreszcie śmierć rozstraja lirę. Dosyć! Wskrześnij! Rzuć odludność! Pójdź w balową gwarność, ludność! Pij oddechem ciał przecudność! Nad sonety, nad eklogi, Milsze życia są rozłogi! Szkoda psuć ich na satyrę! Życie nie jest monastyrem. Świeci tyle ócz szafirem... Ah, s‘ily a lieu d‘écrire? O‑STATECZNOŚĆ Szczęście w firanek ażurze; Szczęście w mebli politurze; Szczęście w lampy abażurze. Domek, niby małży koncha. W domku‑konsze małża­‑żonka Przylepiona do mał­‑żonka. Oto szczęścia abecadło: Kuchnia, gdzie się warzy jadło, I jadalka, gdzie je stadło. Z jadalki, po lewej ręce, Sypialenka; w sypialence Pogrzebane sny dziewczęce. Wspomnień‑szkiców pełna ściana. Żonka, jeszcze jako panna, Była w sztuce zakochana. Dziś, w małżeńskim sakramencie, Owijaczków przewinięcie Ślad zaciera po talencie. Statystyka uwidomia, Że małżeństwo — ekonomia. Dlategom żonę wziął w dom ja. Co mi po dusz unisonie, Gdy mam utracyuszkę w żonie, Dom pchającą w ruiny tonie? Miłość?.. E — bajki dla dziecka! Amor z Psyche niech się cecka: Tu jest nie Arkadya Grecka! Czyż bo mam przed nałożnicą We czci upadać na lico? Drgać w konwulsyach? Bóg wié co? Trzebaż mi śnień oblubienic Szukać w głębinie jej źrenic? Mam ciało, więcej nie chcę nic. Dała je. Biorę je w ramię, Zginam je, zduszam i łamię... Oh, gdy się skarży, to kłamie! Absolutnie domem rządzę, I cokolwiek rozporządzę, Żona pełni moją żądzę. Aby smaczny był rosołek, Aby stał na miejscu stołek... Żona słucha, jak pachołek. Nic mej woli nie zamąca. Nie oporna mi służąca, Gdy ją skubnę od niechcąca. Nie dać czuć kobietom siły, Wnetby stlił je przesąd zgniły: Kochać tego, kto im miły. Rządzę domem absolutnie, I żonie na twórczą lutnię Nie pozwałam absolutnie. Ja nie chcę żony poetki: Niech ceruje mi skarpetki I niech wdzięk ma... wdzięk subretki. Burz się, rwij ku wyzwoleniu. Ja tam, obcy idej wrzeniu, Zawsze twardo siedzę w trzpieniu Z dóbr esencyą mam komunię. Niech glob pęknie, niech świat runie Zawsze będę przy fortunie. W moim domku, z Bożej łaski, W gabinecie tkwi brzuch kaski, W niej — asygnat bohomazki. W tę to właśnie kaskę­‑studnię Dóbr kaskada płynie cudnie, Nie zamarza w Stycznie, Grudnie. Przeto w kasce, jak naręczy: I tęczowe, i bez tęczy, Co szeleści i co dźwięczy. Płynie fala bezustanku, Wciąż przelewam ją do banku, Tak to, panie mój, kochanku! Jadło, picie, żona, legło... Urządzone ręką biegłą, Chcę, by życie moje biegło. Dzień w dzień, jak krople w fontannie: Rano. Wanna. A po wannie Koafiura i śniadanie. Dziennik biorę, papieroska Ćmię, dym puszczam z ust i noska: Dolce far niente z włoska. Sprawy. (Giełda). Obiad. Menu Pomagające trawieniu. Drzemka o leciuchnem Śnieniu. Wieczór. Teatr. Kordebalet. Ócz promienność. Gra tualet. Biusty, nóżki, pełne zalet. Noc i Sen. A jutro?.. Wanna, Ceremonia śniadanna, Obiad... Goście... Wint... havanna. Lato. Koncert. Piwko. Kawka. Bufet. Wstawka. Mód wystawka. Eufoniczna Warszawka. Trąb huk. Smyki wiuczą sfornie. Dudnią kotły. Dmą wytwornie Sentymentalne waltornie. — Dites donc, prince, czemu w ludzkości Nędza? — Z braku przezorności I z leniwej dóbr czynności. W program zajrzał prince przezornie. Puzon grzmi. Flet kwili kornie. Alp gra echo w alpenkornie. Pod comtessą trzeszczy ławka. Od brylantów lśni agrafka. Gors faluje, jak huśtawka. Forte werknął bęben w złości. Finał. Wylew taneczności, Melancholii i żałości. Dobroczynność w ten cel godzi. By nam samym było słodziej, Gdy się biednym krztę wygodzi. Dla mnie, dla was nawet, sądzę — Milszy mają dźwięk pieniądze, Gdy ich bliźnie łakną żądze. Moje dobra, moje schedy Nabierają ceny wtedy, Gdym się cudzej dotknął biedy. Widok nędz mnie nie przestrasza. Sutereny znam, poddasza. Łzą się nieraz oko zrasza... Niech odludne sybaryty Głaszczą życia aksamity: Jam społecznie z nędzą zżyty. Ot — biedaków tłum, biedaczek. Dał im człek na bułkę znaczek, Sam — na ucztę jazda!... Smaczek! Tingel‑tangel wre. Mimiczki, mimy pstre Inscenizują grę. Buchnęła orgia nut. Tancerka — pląsu cud. Czaruje ruchem ud. Wśród elektrycznych skrzeń, Lśni jedwab, miga zeń Nieskończoności rdzeń. Tutaj się wiedzy ucz: Dwie piersi, dwoje ócz To dualizmu klucz. Dualizm uszu, warg, Rąk, nóg dualizm, bark... A monizm — grzbiet i kark. Tej filozofii skrót Już nie jednego wiódł Do szczęśliwości wrót. Stroje dam fruwają w pląsie. Jak powoje, stany gną się. Ona — On, oboje w ponsie. Trą się, pachną tiulów zwoje. Plątają się żądz nastroje. Rond! Za „rąsie“ łap dziewoje. W obertasa z dziarską miną! Skry z obcasa krzesz seciną! W koło pasa dzierż jedyną! Lata płyną, życie zgasa. Wnet przeminą wdzięk i krasa. Niech z dziewczyną, kto żyw, hasa! Niech tanowi się poświęci, Złowi dziewkę i niech kręci! — Grzmią balowi dyrygenci, Żwawi, niby rtęć, i zdrowi, Chęć i czyny nieść gotowi Ekscelencyi Molochowi. Na dwójłożu śpi pan Marek, Z żoną. Tli się znicz­‑ogarek. Na półce tika zegarek. Tika, tika, niby serce, Szczęścia „tik“ na etażerce. Marek śni przy znicza skierce. Do rozkoszy zakamarka DUCH się wkradł, i tik zegarka Zepsuć chce... Dreszcz zbudził Marka. — Żono? Śpisz? Kto tu? — Duch­‑Mara. — Zepsuć chce mi tik zegara? Precz! Od mego szczęścia wara! Znikł sen. Znikło przywidzenie. Tika zdrowo, odmierzenie Szpar i trybów skojarzenie. Tak dzień w dzień najidealniej Dzwoni zegar, najlegalniej, Tika... Zniknął duch z sypialni. NA AMEN O ty, pełnio życia zdrowa! Grzech. Żal. Przebaczył Jehowa. Radość... I grzechu odnowa... ............ Zgrzeszyłem. Płacz żalu tłumię. Klękam na marmurach, w tumie, W bliźnim, jak ja grzesznym, tłumie. Jeszcze żądne gra mi tętno. Pragnę modlitwą namiętną Zgładzić z duszy grzechu piętno. Przy mnie tuż dziewczyna klęczy. Wionął z główki jej młodzieńczej Ku mnie zapach omamieńczy. Świec blask włosy jej rozzorza, Lśni na szyjce... Matka Boża, Nie daj wejść mi na bezdroża! Spłynął z organowych miechów Akord rifioritur — śmiechów... Żal mi, żal minionych grzechów. Dzwonek. Msza się rozpoczyna. Że zawiniła dziewczyna — Moja wina! Moja wina! Włosów blaskiem ozłoconą Kocham! Kocham!... O, Madonno! Brzmią organy falą dzwonną. Podczas cichej ewangielii Sobie w oczyśmy spojrzeli... Dmuchnął organ rojem treli. Zdrowaś Maryo! Panno Święta! Głąb jej źrenic uśmiechnięta Modlitewność moją pęta. Dzwonek. Klęklim. Podniesienie. Ścichło organowe tchnienie. Com zawinił, nie odmienię. Aureola dziewczyny Świeci mi... Boże jedyny! Przed Twe oczy składam winy. Ksiądz z kielichem podniósł ręce. Z hostyą. Boże! To dziewczęce Ciała biel i krwi rumieńce. Jak u tej, co klęczy żywa!... Znów grzech! Żadnaż świętobliwa Modlitewność win nie zmywa? Wszystkież obrony z włosienic, Postów, suszeń — żądz uździenic Spala w niwecz żar jej źrenic? Czy w pietystycznym trudzie Mają moc zapomnieć ludzie O dziewczynie — o tym cudzie? Tak mi blizka, i tak inna! Zdrożna tak, i tak niewinna! Tak dobro- i tak zło­‑czynna! O świętości aureolo! Niech mię blaski twe okolą Zbrojnie, w walkach z grzeszną wolą. Z wyżyn chóru, w głąb świątynną, Organowe dźwięki płyną Słodką pieśnią dobroczynną. O przecudnym śnie Nirwany, Istnieniem niepokalanej, Słodko śpiewają organy. Ekstatycznie płoną świéce. Hymn gra, jakby wiatr w muzyce Po przez choin dął iglice. Jakby śpiewność, z tumu wnętrza, W dal płynęła coraz świętsza, Coraz czystsza, wniebowziętsza. I już cicha nieskończenie, Jakby wracała w refrenie, Z niebios, przez tumu sklepienie. Zda się mówić pieśni echo: Wolny cnót i obcy grzechom, Żyj! — istnienia żyj uciechą! Jak te dźwięki, z murów cieśni, Lećcie, mary moje, pieśni Najprzestrzenniej, najbezkreśniej! Mary wspomnień! Grzechów zwoje! Żądz akordy! Win zestroje! Lećcie hymnem, pieśni moje! Z wszechtrującej, wszechcodziennej Życia‘m wysnuł je Gehenny — Pieśni gorzkie tej Nowenny. Z życiowego’m je dna­‑łoża Czerpał — z cnót i win bezdroża — Jak perłowe muszle z morza. Jak perłowych muszel zwoje, Konch po sześć, w nich strof po troje, Grajcie szumem, pieśni moje. Pieśni moje, coraz krętsze, Coraz zbożniej w głąb zamkniętsze, Jak perłowej muszli wnętrze! KONIEC NOWENNY. podwójnie czekoladowy tort po przejściach Tort był całkowicie czekoladowy nawet dekoracje miał czekoladową a nasączony był czekoladowym likierem. Czas przeszły użyłam nie dla tego, że tort został zjedzony ale dlatego, że nie dotrwał do imprezy urodzinowej. Gotowy wypieszczony tort zamiast do lodówki trafił na ziemię. Nie wiem jakim cudem zsunął mi się z patery i zleciła, tak pięknie krążek po krążku. Moją wściekłość możecie sobie tylko wyobrazić. Nie opiszę wam więc smaku tortu ale pomyślałam, że si podzielę tym moim autorskim przepisem może komuś innemu nie przyniesie takiego pecha. Składniki na tortownice o średnicy 34 cm biszkopt: 6 jajek szklanka mąki 3/4 szklanki cukru 2 łyżki mąki łyżeczka proszku do pieczenia masa: 250 g masła budyń czekoladowy 0,5 l mleka 4 łyżki cukru pudru dodatkowo likier czekoladowy do nasączenia czekolada plastyczna 0,5 kg wiórki czekoladowe Wykonanie: Biszkopt: białka ubijamy na sztywna pianę następnie dodajemy cukier i żółtka dalej mieszając. Sypkie produkty przesiewamy przez sitko i dodajemy delikatnie do masy mieszając już nie mikserem na łyżką. Masę przekładamy do tortownicy i pieczemy 40 minut w 180 stopniach Po ochłodzeniu biszkopt przecinamy na 3 krążki i nasączamy go likierem masa: gotujemy budyń zgodnie z instrukcją na opakowaniu a następnie chłodzimy. Masło ucieramy mikserem na biały puch i dodajemy cukier puder a następnie po łyżce zimnego budyniu. Gotową masę przekładamy krążki biszkoptu i brzegi. Wiórkami posypujemy brzegi a na wierzch kładziemy masę plastyczną. Makowiec na migdałowym spodzie Nadszedł czas pakowania się. Trochę odpoczynku i spędzenia czasu z przyjaciółmi na pewno się przyda. Zobaczymy jaką aurą przywita nas Polska. Tym czasem ostatni raz w tym roku w tym domy piekę ciacho. Brzmi groźnie. Tym razem zachciało mi się makowca ale postanowiłam go zrobić trochę inaczej niż zawsze, gdyż znowu pokusiłam się o o dodanie czegoś od siebie. Nie wiem czy to już pora ale mam już jedno postanowienie na nowy rok i zamierzam być w tej kwestii bardzo konsekwentna. Mianowicie nie chcę już więcej stosować gotowych mas makowych. Zawsze wiedziałam jakie one są okropnie nafaszerowane wszystkim tylko nie tym co trzeba czyli makiem. Standardowa wielka puszka zawiera około 20 g maku! Niestety szukałam bardzo długo nie znalazłam żadnej która zawierałaby więcej maku. Od czasu przeprowadzki musiałam się wspomagać gotowymi wyrobami makowymi gdyż nie miałam maszyny do mielenia ale teraz zamierzam z tym walczyć. Nie pójdę na łatwiznę i znajdę jakiś sposób żeby zrobić mak samemu bez skomplikowanego sprzętu. Jeżeli macie jakieś pomysły to chętnie je wypróbuje. Tym czasem zapraszam do spróbowania: Składniki: tortownica o średnicy 24 cm 150 g masła 400 g płatków migdałowych 100 g mąki pszennej łyżeczka proszku do pieczenia 2 jajka szklanka cukru 3 łyżki śmietany 400 g sparzonego i mielonego maku z bakaliami Wykonanie: Płatki migdałowe mielimy na puch. Wysypujemy je na stolnice i dodajemy resztę składników. Wszystko razem zagniatamy do uzyskania jednolitego ciasta. Gotowe ciasto wykładamy na dnie i brzegach tortownicy. Zostawiamy trochę ciasta na wierzch. Następnie wykładamy mak i na wierzch tworzymy dowolne wzorki. Całość pieczemy 35 minut w 180 stopniach. Smacznego:) migdałowe ciastka z karmelem na szybko Świąteczne porządki w toku przyda się więc odrobina wzmocnienia. Do kawy dzisiaj zrobiłam migdałowe ciasteczka, Nie miałam za dużo czasu na ich zrobienie ale i tak wyszły smaczne, polecam :) Składniki na 14 ciasteczek 150 g masła 150 g mielonych płatków migdałowych 50 g mąki jajko łyżka proszku do pieczenia 2 łyżki śmietany 18% 3/4 szklanki cukru masa karmelowa Wykonanie: Wszystkie składniki wysypujemy na stolnicę i zagniatamy w jednolite ciasto. Gotowe wkładamy do lodówki na godzinę. Po tym czasem ciasto rozwałkowujemy na dowolną grubość ( według upodobań) i wycinamy dowolne kształty ciastek. Przekładamy je na blaszkę i pieczemy 15 minut w 180 stopniach. Gdy ostygną smarujemy je karmelem i łączymy ze sobą. Smacznego:) Tradycyjny keks Pomału wszyscy zbierają się już do powrotu do domu na święta. Nasz też za niedługo czeka dłuższa podróż, na szczęście zapowiadają chwilowe roztopy więc myślę ( mam nadzieje) że podróż będzie bezproblemowa. Ze świątecznymi wypiekami jeszcze się nie spieszę, ale nie martwcie się na pewno po powrocie do Polski upiekę kilka pysznych rzeczy. Myślę, że was zaskoczę. Tym czasem zabieram się za listę zakupową, niestety zapasy z Polski bardzo nam się uszczupliły. Co trzeba więc zrobić? Przywieść wszystko bez czego Polak na obczyźnie się nie obędzie. Najbardziej brakuje mi jednak twarogu, nie da się go przewieść: (Oczywiście robię czasami twarożek z mleka ale to są niewielkie ilości, tak w sam raz na śniadanie. O serniku z takiej ilości mogę zapomnieć. Nie wiem ile litrów mleka musiałabym kupić żeby mieć kilo twarogu. Chyba, że któraś z was ma jakiś magiczny sposób na stworzenie twarogu? Czekam na propozycje i ratunek, a na pocieszenie zostaje mi tylko zjeść keks. Pozdrawiam. Składniki na 40 cm keksówkę 400 g mąki 200 g cukru 300 g bakalii szczypta soli 2 łyżeczki proszku do pieczenia 250 g masła 5 jajek 4 łyżki rumu lub kilka kropel aromatu rumowego Wykonanie: Masło ucieramy z cukrem na biały puch następnie dodajemy po jednym jajku. Gdy mamy już jednolitą masę wsypujemy sypkie składniki i wszystko razem mieszamy. Ciasto am być bardzo gęste. Na koniec dodajemy bakalie i rum. Wszystko mieszamy i przekładamy do formy. Pieczemy około 50 minut w 160 stopniach. Sprawdzajcie dokładnie czy ciasto jest upieczone gdyż jest ono bardzo gęste. Gdy ostygnie ciasto polewamy lukrem lub posypujemy cukrem pudrem, smacznego. Czekoladowe muffinki z nadzieniem truflowym Na większości blogach panuje już świąteczna atmosfera a u mnie ciągle jeszcze nie. Z nastrojem świątecznym poczekam aż przyjadę na święta do Polski. Teraz mam gorsze zmartwienia. Mamy burze śnieżną i zasypało nas tak, ze już drugi dzień mam uniemożliwione praktycznie wyjście z domu. Zobaczymy jak długo sytuacja będzie tak wyglądać. Patrzę przez okno i tak sobie myślę, że chyba już nigdy nie będę narzekać na polską pluchę w zimę. Nadmiar śniegu też nie jest dobry. Uziemiona w domu postanowiłam umilić trochę ten czas domownikom i upiekłam to co znalazłam z domowych zapasów. Udało mi się z szafki wygrzebać masę karmelową i smaku trufli. Nie pamiętam gdzie ją kupiłam, chyba w biedronce ale nie jestem pewna. To akurat nie jest najważniejsze, najważniejszy jest smak, w połączeniu w czekoladowym ciastem jest rewelacyjna. Myślę, że babeczki długo nie wytrzymają i bardzo szybko znikną. Polecam takie małe słodkości w oczekiwaniu na święta. Składniki na 14 muffinków: 150 g masła 150 h gorzkiej czekolady 300 g mąki 2 łyżeczki proszku do pieczenia 3 łyżki kakao szklanka cukru 170 ml maślanki 2 jajka puszka masy karmelowej o smaku trufli dekoracja: 200 ml śmietany 30% 2 łyżeczki cukru pudru fix do śmietany Wykonanie: Do miski dajemy masło i ucieramy je dodając po łyżce cukru. Gdy się połączą dodajemy po jednym jajku do masy następnie wlewamy maślankę i resztę sypkich składników. Ciasto dokładnie mieszamy i gotowe przelewamy do foremek. Nakładamy łyżkę ciasta następnie małą łyżeczkę masy karmelowej i na wierzch znowu łyżkę ciasta tak aby zapełnić połowę foremki. Pamiętajmy bowiem, że ciasto mocno wyrasta. Gotowe foremki wkładamy do piekarnika na 30 minut nagrzanego do 180 stopni. Gotowe muffinki zostawiamy do ostygnięcia. W tym czasie ubijamy śmietanę, pod koniec ubijania gdy zaczyna się robić sztywna dodajemy fix do śmietany i cukier puder. Tak ubitą śmietaną dekorujemy babeczki, możemy wierzch posypać startą czekoladą lub cukierkami. Smacznego. Krówka serowa Kolejny szary dzień bez słońca, w sumie nawet nie czuję, że dzień jt taki krótki i słońce wstaje o 10 bo niebo już od kilku tygodniu cały czas jest zachmurzone i pada. Czekam z utęsknieniem na śnieg. Brakuje mi tego w krajobrazie. Wiosna i jesień są najgorszymi okresami w roku, niestety trzeba to przetrzymać. Dzisiaj mam pierwszy dzień grudnia, do świąt zostało nam kilka tygodni. Za niedługo wyjeżdżamy na dłuższy wyjazd świąteczny:) Mam tylko nadzieje, że wszystko pójdzie zgodnie z planem:)Dzisiaj przygotowałam dla was przepis an karmelowe ciasto. Dosyć długo ten przepis czekał w kolejce ale w końcu się doczekał. Bardzo smaczne ciasto, które oczywiście trochę zmodyfikowałam. Ostatnio zaczynam dostrzegać u siebie ciekawą tendencje. Kiedy dostaję przepis do ręki, pierwsza rzecz jaka mi przychodzi do głowy to jak go trochę zmienić, jak dodać coś od siebie. Staje się coraz bardziej zbuntowana chyba i nie daje się trzymać w ustalonych normach przepisowych haha. W końcu fajnie sobie poeksperymentować:) Składniki: ciasto: 50 g mąki pszennej 1/2 szklanki cukru łyżeczka proszku do pieczenia 15 dag miodu 150 g masła 2 jajka masa: 200 ml śmietany 30% 250 g serka ricotta lub mascarpone 3 łyżeczki cukru pudru puszka masy karmelowej 200 g orzechów Wykonanie: Mąkę przesiewamy przez sitko i wysypujemy na stolnicę. Dodajemy resztę składników i wszystko zaraz zagniatamy aż powstanie nam jednolita bryła ciasta. gotowe ciasto wkładamy do lodówki na około godzinę. Jeżeli nie mamy gotowej masy karmelowej wystarczy gotować przez trzy godziny słodkie mleko zagęszczone. Ciasto dzielimy na dwie części, rozwałkowujemy i układamy w brytfance. Każdy placek pieczemy około 30 minut w 180 stopniach. Gotowe ciasta zostawiamy do ostygnięcia. W tym czasie ubijamy śmietanę na sztywno i dodajemy po łyżeczce cukru. Na koniec dodajemy serek ricotta albo jeśli nie mamy to również fajnie sprawdzi się mam wszystkie składniki, pora na złożenie ciasta. Pierwsze kruche ciasto kładziemy na spodzie brytfanki i nakładamy na nie 1/2 masy karmelowej. Następnie wykładamy masę z bitej śmietany i przykrywamy ją drugim kawałkiem ciasta. Wierzch ciasta smarujemy resztą masy karmelowej i posypujemy orzechami (możemy je pokroić drobno albo jeśli mamy mocna maszynkę zsiekać je) Ciasto najlepiej smakuje na drugi dzień w tedy ciasto jest miększe. Smacznego. Pierniczki herbaciane Nie ma świąt bez piernika a zimy bez ciepłej czekolady i pierniczków do chrupania. Takie jest moje zdanie i tego trzymam się od kilku lat. Pierniczki są stałym bywalcem zimowych wieczorów, przepis na nie ostałam od mojej cioci. Potrafiłam zjeść ich całą dużą miskę, są mono korzenne, słodkie i nie da się im powiedzieć nie:) haha moje uzależnienie. Przyznaję się moimi faworytami co do pieczenia są właśnie pierniczki, serniki i wszelkie wytwory z ciasta drożdżowego. Pochłaniam to w każdej ilości jakie tylko jest w stanie pomieścić mój żołądek. W tym roku postanowiłam trochę zmodyfikować przepis i dodać esencji herbacianej. Efekt był ciekawy, muszę przyznać, że spodobała mi się ta wersja. Myślę, że powtórzę ją na święta i zobaczymy czy innym też będzie smakować. Składniki: ( na około 30 pierniczków) 500 g mąki pszennej 150 g miodu 100 g cukru 150 g masła 2 jajka łyżka kakao 4 łyżki przyprawy do piernika 60 ml esencji herbacianej łyżeczka sody oczyszczonej Wykonanie: Najlepiej liściastą herbatę zaparzamy w 5 łyżkach gorącej wody. Na stolnicę przesiewamy przez sitko mąkę oraz dodajemy wszystkie sypkie składniki. W stożku robimy dziurę i wlewamy w nią wcześniej przecedzoną przez sitko esencje herbacianą, jajka oraz miód. Wszystkie składniki zagniatamy razem i tworzymy jednolite ciasto. Formujemy z niego kulę i wkładamy do lodówki na około godzinę. Po tym czasie rozwałkowujemy ciasto na stolnicy (grubość około 3-5 mm) i wycinamy z niego pierniki. Gotowe ciasteczka układamy na blaszce i pieczemy w nagrzanym piekarniku na 180 stopni przez 20 minut. Gotowe pierniczki gdy ostygną można udekorować lukrem według uznania:) Smacznego:) Kakemann Wszystkich i wszędzie zaczyna ogarniać świąteczna gorączka, nie wiem jak w Polsce ale tutaj mamy już pełen asortyment rzeczy niezbędnych lub zbędnych na święta:) Jednym z takich niezbędnych rzeczy świątecznych jest kakemann czyli norweski tradycyjny świąteczny ciasteczkoludzik:) Kakemanna można dostać w każdy praktycznie sklepie spożywczym w różnych kształtach. Najczęściej taki gotowy ciastoludek nadaje się do spożycia od razu ale można go oczywiście odpowiednio udekorować i w tym cała frajda:) Co bardziej ambitna norweska mam czy babcia piecze takie przysmaki razem z pierniczkami w domu. W tym roku kupiłam paczkę kakeman`ów na spróbowanie i stwierdziłam, że taniej wyjdzie mi zrobienie ich w domu (trzy ciastka kosztują od 20 -30 koron a znając zapędy jedzeniowe mojego łasucha 3 ciastka to mało) myślę, że fajnie będzie tez pokazać wam trochę norweskiej kuchni. Nie jest ona może zbyt wyszukana ale akurat świąteczne słodkości warte są rozpropagowania. No to ja was zostawiam z ludzikami i mam nadzieje, ze was zainteresuje taki przepis:) Przypominam i zapraszam do czytania mojego drugiego bloga: Składniki: 2 szklanki maślanki 150 g cukru 200 g masła 2 jajka szczypta soli 2 łyżeczki sody oczyszczonej 450 g mąki Wykonanie: Na stolnicę wysypujemy przesianą przez sitko mąkę oraz wszystkie sypkie składniki. Dodajemy jajka oraz posiekaną na drobne kawałki margarynę oraz maślankę. Wszystko zagniatamy na jednolite ciasto. Gotowe formujemy w kule i wkładamy do lodówki na godzinę. Po tym czasie rozwałkowujemy ciasto na stolnicy na grubość 3-5 mm i wycinamy z niego odpowiednią foremką ciasteczka (jeśli nie macie foremek ludzików możecie użyć jakichkolwiek) Układamy je na blaszce i pieczemy 30 minut w 180 stopniach. Gotowe ludziki można ozdobić rozpuszczonym w wodzie barwnikiem spożywczym albo lukrem i cukierkami, tak jak widzicie na poniższych zdjęciach. Udanej zabawy i smacznego:) Tarta cytrynowa - prosta i baaardzo smaczna Obudziłam się rano, podchodzę do okna a tam ŚNIEG! rewelacyjna odmiana po dwóch tygodniach ciągłego deszczu. Mama nadzieje, że utrzyma się jak najdłużej i sprawi, że krajobraz nie będzie taki szary. Pod tym względem jesień jest straszna, nic już się nie zieleni, deszcz ciągle pada i jakoś wszystko wygląda tak szaro. Jeżeli mam wybierać porę roku która bardziej mi pasuje to byłaby zima. Zdecydowanie wolę się opatulić ciepłymi swetrami i puchowymi kurtkami niż topić się latem we własnym pocie. Nie pozostaje mi więc nic innego jak trzymać kciuki żeby śnieg szybko nie stopniał. Dzisiejszym ciachem, którym chciała się z wami podzielić jest tarta cytrynowa, już kilka razy przymierzałam się do tego ciasta ale jakoś ciągle odkładałam go na później. Ciesze się, że w końcu udało mi się go upiec bo na prawdę jest bardzo smaczne. Masa cytrynowa jest lekko cierpka a beza na wierzchu słodka, możecie sobie wyobrazić takie połączenie smaków, rewelacja. Właśnie takie smaki w ciastach lubię najbardziej, nie lubię przesłodzonych ciast więc chętnie zjadłam kilka kawałków. Nawet łasuch docenił smak tego ciasta i zdobył się na nie małe poświęcenie. Ten smakołyk wywołam u niego niezłą zgagę ale i tak pałaszował ciasto twierdząc, że jest zbyt smaczne żeby sobie go odpuścić. No cóż nie ma róży bez kolców? Niestety zdjęcia ciasta nie są rewelacyjnej jakości. Pomijając fakt, że fotograf ze mnie cienki co mnie czasami złości bo nie potrafię oddać wyglądu ciasta ale nie posiadam również odpowiedniego sprzętu. Robienie zdjęć telefonem komórkowym nie jest najlepszym rozwiązaniem ale niestety nie mam nic lepszego na dzień dzisiejszy. W poprzednim aparacie matryca jest już z użyta i nie nadaje się już do niczego. Niestety w najbliższym czasie nie mam co liczyć na zakup nowego, no chyba że jakiś hojny mikołaj się zgłosi w tym roku. Zobaczymy. Tym czasem proszę was o cierpliwość i polecam pyszną tartę: Składniki na tortownicę o średnicy 24 cm: spód: 50 g mielonych migdałów 120 g masła 55 g cukru 1 jajko 170 g mąki łyżeczka sody oczyszczonej krem cytrynowy: sok z 3 cytryn i skórka starta 125 ml wody 2 łyżki mąki ziemniaczanej 70 g cukru 100 g masła 3 żółtka beza: 4 białka 200 g cukru 2 łyżeczki mąki ziemniaczanej Wykonanie: Spód: Na stolnicę przesiewamy mąkę, dodajemy zmielone migdały oraz resztę składników. Wszystkie dokładnie zagniatam tak aby stworzyły jednolite ciasto. Gotowe wykładamy na okrągłą blaszkę nie zapominając o wyłożeniu ciasta również na ściankach tak aby nasz krem nie wypłynął podczas pieczenia. masa cytrynowa: Cytryny dokładnie parzymy w wrzątku a następnie na tarce na małych oczkach ścieramy skórkę. Następnie wyciskamy sok z cytryn przez sitko. Dodajemy cukier i mąkę ziemniaczaną, wszystko razem mieszamy i zagotowujemy an piecu ( ostrożnie mieszać tak aby się nie przypaliło) Gdy nasza masa ma konsystencje kisielu ściągamy ją z pieca i dodajemy małe kawałki margaryny i jajka. Mieszamy aż wszystko ładnie się rozpuści i połączy. Masa powinna być bardzo gęsta, jeśli nie jest należy ją lekko podgrzać. Gotową masę wylewamy na ciasto. Beza: Z białek ubijamy pianę na sztywno. Pod koniec dodajemy mąkę i cukier i delikatnie mieszamy. gotową bezę wykładamy na wierzch ciasta. Możemy pokusić się o wzorki , na pewno będzie ciekawiej wyglądać. Ciasto pieczemy 35 minut w 170 stopniach. Smacznego:) Miętowo- truskawkowe ptasie mleczko Za oknem pada już od kilku dni więc jedyne co pozostanie to czekać na grudzień i może jakieś opady śniegu żeby zmienić trochę ten krajobraz. W tym tygodniu mam w planach zacząć rozglądać się powoli za prezentami na święta ale muszę przyznać, że z roku an roku jest to coraz cięższe. Chyba dlatego przeglądanie ofert itp. rzecz zajmuje mi trochę czasu (w końcu trochę ich muszę kupić), poza tym nie lubię dawać prezentów "na odwal się" czyli kupię wszystkim po parze skarpetek. W moim domu prezenty były zawsze ważną częścią świąt czy innych okazji i zawsze były dawane od serca czyli każdy znał się na tyle, że wiedział co komu jest potrzebne co kto lubi itp. Myślę, że to jest chyba najfajniejsze w kupowaniu prezentów, nagle trzeba zastanowić się nad upodobaniami bliskich, poświęcić im trochę czasu, po obserwować może albo po prostu pod pytać czym się aktualnie zajmują. Dla mnie właśnie tym jest kupowanie sobie prezentów i nie ważne jest ich koszt tylko sam fakt podarunku. Bardzo lubię ten moment gdy obdarowywana osoba jest szczęśliwa i udało mi się trafić z prezentem, nic chyba nie sprawia takiej frajdy. Szkoda tylko, że dzisiaj dzieci mają dostęp na prawdę do takiej ilości zabawek o której ja bym mogła sobie tylko pomarzyć w ich wieku ( tym trudniej jest im coś wybrać i kupić). Po za tym ceny zabawek dla dzieci są straszne. Jeśli bym chciała kupić jakąś fajną, porządną zabawkę to lekką ręka musiałabym wydać około 100 zł a jeśli mam kilka dzieci do obdarowania? A i tutaj zaczyna się problem. Nie rozumiem tej polityki niby wszyscy chcą żeby rodziło się więcej dzieci i tak strasznie zagląda się Polakom pod pierzynę, a ceny akcesoriów dla dzieci i zabawek są tak drogie, że wiele osób ma problem z zdecydowaniem się na dziecko i wcale się nie dziwie. Rozpoczęłam temat rzekę ale mam nadzieje, że wiele z was przyzna mi rację. Tak kończąc wywód, który bardzo odbiegł od głównego tematu na osłodę przed grudniowym szaleństwem zakupowym mam pyszne ptasie mleczko dla miętowych smakoszy. Składniki: na tortownicę o średnicy 24 cm 2 galaretki truskawkowe 400 ml śmietany 30% 50 ml likieru miętowego 4 łyżeczki żelatyny 6 łyżek cukru pudru owoce do dekoracji Wykonanie: Galaretkę przygotowujemy zgodnie z instrukcja na opakowaniu i czekamy aż lekko zacznie tężeć wtedy możemy przystąpić do robienia ptasiego mleczka. Śmietana powinna być schłodzona w lodówce wtedy szybciej będzie się nam ubijać. Taką śmietanę ubijamy mikserem na sztywno, pod koniec ubijania gdy będziemy widzieć, że śmietana gęstnieje dodajemy cukier puder i dalej ubijamy. Gdy śmietana jest już całkowicie sztywna dzielimy ją na dwie części. Do pierwszej wlewamy (bardzo delikatnie) likier miętowy, można również dodać trochę aromatu miętowego i rozpuszczoną z niewielkiej ilości wody żelatynę. Wszystko dokładnie mieszamy tak aby nasza śmietana uzyskała zielony kolor. Można dodać trochę więcej likieru jeżeli będziemy widzieć, że kolor nie jest zbyt intensywny. Gotową masę przelewamy do tortownicy i wkładamy do lodówki na około 30 minut. W tym czasie do pozostałej części śmietany wsypujemy cukier puder i ubijamy co chwile dodając po łyżce lekko tężejącej galaretki truskawkowej. Pamiętajmy aby wszystko dokładnie rozmieszać tak aby w ptasim mleczku nie pozostały nam grudki galaretki. Gotową masę wylewamy do tortownicy na zastygłe miętowe ptasie mleczko. Gdy wierzchnia warstwa zastygnie można udekorować wierzch owocami lub zrobić dowolna polewę. Polecam również ułożenie biszkoptów lub herbatników pod ptasie mleczko ale nie jest to konieczne. Smacznego:) Jabłecznik z budyniem Myślę, że stwierdzenie o dzisiejszej pogodzie "pada" a nawet "leje" jest zdecydowanie nieadekwatne. Niewiarygodna ilość deszczu jaka spadła (plus grad i burza) dzisiaj to podobno nic z prognozami na przyszły tydzień. Nie pozostaje nic jak tylko zaopatrzyć się w kalosze i kurtkę przeciwdeszczową i nie wychodzić z domu jeśli nie ma takiej potrzeby. A co można zrobić w taką pogodę w domu? Oczywiście upiec coś pysznego, wcisnąć się w kocyk z szklanką ciepłego mleka i dobrą książką:) Zostało mi jeszcze trochę jabłek z zeszłego pieczenia szarlotki więc postanowiłam pomęczyć was jeszcze "jabłkowymi" wyrobami. Po tradycyjnej szarlotce przyszedł czas na jabłecznik z budyniem. W końcu trzeba sobie urozmaicić sami zwłaszcza jak na zewnątrz buro i nieprzyjemnie. Szłam dzisiaj po mieście i stwierdziłam, że tutaj nawet jak pada jest przyjemnie, nie jest przygnębiająco min braku słońca. W Polsce taka pogoda to porażka, wszystko wygląda tak przygnębiająco. Kałuże, błoto, dziwny zapach stęchlizny i wilgoci w autobusach a notoryczne ochlapywanie wodą z ulicy przez przejeżdżające auta doprowadzają mnie do szału. Wszystko to doprowadza do natychmiastowego spadku nastroju. Nie wiem czym jest to spowodowane, może kwestia dobrego ubrania nie przemakalnego? albo ludzi, którzy są bardziej uśmiechnięci? albo po prostu czystości na ulicach? Zdecydowanie jednak wolę norweską jesień od polskiej. Składniki: ciasto: 600 g mąki łyżeczka proszku do pieczenia 200 g cukru 5 łyżek śmietany 200 g masła 3 jajka Masa: 2 budynie waniliowe 0,5 l mleka 180 g cukru 1,5 kg jabłek 200 g orzechów włoskich Wykonanie: na stolnicy przesiewamy mąkę przez sitko. Dodajemy cukier, jajka masło i śmietanę. Wszystko razem zagniatamy w jednolite ciasto. Gdy będzie gotowe wkładamy je do lodówki na 30 minut. W tym czasie jabłka obieramy i kropimy na plasterki. Ciasto dzielimy na dwie nie równe części. Większą część ciasta wykładamy na blaszkę. Następnie układamy na nim okrojone jabłka. W garnku na piecu gotujemy budyń zgodnie z instrukcją na opakowaniu i wylewamy go na pokrojone jabłka. Pozostałą część ciasta ścieramy na tarce i wysypujemy na budyń. Wierzch posypujemy orzechami włoskimi Całość ciasta wkładamy do piekarnika na 40 minut i pieczemy w temp. 180 stopni. Lato, lato i po lecie… a w telewizorni zapowiadają kilka dni intensywnych domiar złego na dworze zaczęło być już szaro i buro, a w dodatku zimno. Gdzie się podziała ta nasza piękna Złota Jesień? Czyżby podobnie jak Babie lato zapomniała do nas zawitać?Niestety, obawiam się, że póki co pozostaną nam tylko ciepłe skarpety, chusteczki do własnego użytku i gorące, rozgrzewające napary. Być może uchronią nas lub pomogą zwalczyć uciążliwe stany podgorączkowe, przeziębienie i katar …Jednym z takich naparów jest prosty w zrobieniu i skuteczny napar imbirowy z goździkami, miodem i cytryną. W dodatku bardzo pyszny i w miarę co? Spróbujecie? Składniki: 1 kubek lub szklanka wrzątku 1 obrany ze skórki plaster imbiru ( 5-8szt goździków ½ cytryny 1 łyżka miodu Wykonanie:Do szklanki lub kubeczka wrzucamy goździki. Można je wcześniej rozbić w moździerzu. Plaster imbiru kroimy na maleńkie kawałeczki lub siekamy i dodajemy do naczynia (kubek lub szklanka). Z połowy cytrynki odkrajmy plaster, a z reszty wyciskamy sok i umieszczamy wszystko w naczyniu, które sobie wszystko wrzątkiem i przykrywamy spodeczkiem, aby się dobrze zaparzyło. Gdy napar przestygnie – dodajemy łyżkę miodu, mieszamy i pijemy póki stanach podgorączkowych i w czasie pierwszych dni przeziębienia wypijam taki kubek co 1-2 godziny i tak przez cały dzień. Zazwyczaj pomaga i łagodzi taki napar przygotować sobie do dużego termosu – wystarczy zwiększyć proporcje. IMBIR – poza wieloma innymi właściwościami działa przeciwzapalnie, przeciwbakteryjnie, przeciwbólowo i rozgrzewająco GOŹDZIKI – to przyprawa o szerokim zastosowaniu. Mają właściwości antybakteryjne, antywirusowe, znieczulające i odświeżające oraz wykrztuśne. Są skutecznym przeciwutleniaczem. Zawierają dużo magnezu, wapnia, witaminy A, C, K oraz kwasów Omega 3 CYTRYNA – ze względu na dużą ilość witaminy C (53 mg/100 g) posiada właściwości wspomagające odporność organizmu oraz łagodzące jesienne – powszechnie znany i szanowany jako naturalny środek prozdrowotny. Działa bakteriobójczo, wzmacniająco, uodparniająco i odżywczo oraz przeciwzapalnie i oczyszczająco. Ps. Wybaczcie jakość zdjęć, ale mój aparat odmówił posłuszeństwa, a aparat w telefonie nie dał rady :( Skarpety z napisem dla każdego Pokaż wszystkim, o czym myślisz, czego pragniesz i co lubisz najbardziej! Jak? Dzięki naszym skarpetom z napisem. Skarpetki z napisem « 1 | 2 | 3 | 4 » « 1 | 2 | 3 | 4 » Skarpety z napisem - czego właśnie potrzebujesz? Masz ochotę na filiżankę kawy, lampkę wina lub piwo, ale nie wiesz, jak delikatnie to zasugerować? Załóż skarpety z odpowiednim napisem. Możesz dzięki nim także zakomunikować wszystkim dookoła, że jesteś zajęty lub nie czujesz się najlepiej. Wszystko to dzięki krótkim, ale celnym napisom na skarpetach. Każdy, kto je zobaczy, doceni także Twoje niesamowite poczucie humoru i dystans do siebie. Jedno hasło może zaskarbić Ci sympatię wielu osób. Nie trać takiej szansy na nowe przyjaźnie i wybierz idealnie dobrane do Ciebie skarpety z napisem. Rozwesel bliskich dzięki skarpetom z napisem Szukasz spersonalizowanego pomysłu na prezent i chcesz pokazać komuś, że znasz jego wszystkie sekrety? Wybierz jedne z naszych skarpet z napisem, które doskonale do niego pasują. Gwarantujemy, że gdy tylko je zobaczy, będzie pod ogromnym wrażeniem Twojego poczucia humoru i tego, że znasz go, jak nikt inny. Bez wątpienia, dzięki skarpetom z napisem wywołasz uśmiech na twarzy obdarowanej osoby, a przecież to najważniejsza rola prezentu. Dzięki skarpetom z napisem możesz także pokazać, że w pełni doceniasz rolę, jaką bliscy odgrywają w Twoim życiu. Znajdziesz u nas skarpetki, które wyrażają podziw dla rodziców i drugich połówek. Z pewnością będą nosić je z dumą i cieszyć się za każdym razem, gdy je zobaczą. Co dokładnie znajdziesz w naszej ofercie skarpet z napisem? W naszej ofercie znajdziesz skarpety z napisem damskie i męskie, długie i krótkie. Wybór jest tak szeroki, że z pewnością przynajmniej na widok kilku par z radością zawołasz “to o mnie!”. Oferujemy pary w wielu kolorach i z różnorodnymi motywami, tak, aby napis był jeszcze lepiej podkreślony. Dzięki temu możemy sprawić radość tak wielu osobom, które będą mogły cieszyć się trafnie dobranym, żartobliwym hasłem. Dołącz do nich i śmiej się za każdym razem, gdy je założysz. Paczki wysyłamy za pośrednictwem kuriera lub do Paczkomatu InPost. Jeżeli uda Ci się popaść w zakupowe szaleństwo, możesz liczyć na darmową wysyłkę. Nie smuć się już dłużej i zamów śmieszne skarpety z napisem Jeżeli jesteś już przygotowany na dużą porcję śmiechu, możesz rozpocząć zakupy. Skarpety z napisem, które znajdziesz w naszym sklepie są naprawdę wyjątkowe. Znajdziesz tutaj parę dla każdego i na każdy nastrój. Nie zwlekaj już dłużej, rozchmurz się i wybierz taką, która idealnie Cię opisuje.

skarpetki z przepisem na ptysie