skarby w starych domach

Każda nowa aranżacja klatki schodowej wnosi do domu zmiany. W nowoczesnych domach nacisk kładziemy na barierki. Najczęściej jest to szkło, ale fantastycznie wyglądają drewniane obudowy lub pięknie odrestaurowane drążki i poręcze. Zdjęcie dywanu ze schodów i nałożenie wzorzystego linoleum i naklejenie na nim antypoślizgowych Banknoty z PRL warte fortunę. To skarby ukryte w naszych domach. Za jeden możesz otrzymać kilka tysięcy złotych! 100 złotych Ceny zaczynają się od 1 zł. Za banknot w stanie bankowym, bez Problem ten dotyczy szczególnie starych, nieocieplonych ścian lub ocieplonych wełną mineralną. W starych domach z reguły dochodzi do zawilgocenia powierzchniowego ścian w wyniku kondesacji pary wodnej. Nie wpływa to negatywnie na ich trwałość, gdyż paroprzepuszczalny tynk umożliwia wysychanie murów latem. Przejdź do galerii i zobacz, jak niezwykłe rzeczy ludzie znaleźli w swoich domach. 2/37 A Hole in the floor of the room I'm staying in goes right down to the kitchen from r/mildlyinteresting Najdziwniejsze rzeczy znalezione w starych domach. Zobacz sekrety sprzed lat odkryte przy remoncie. Przemysław Zańko-Gulczyński. 14 sierpnia 2019, 14:59 nonton film juara bisma karisma full movie. Zdjęcia w tym artykule Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda tak jak w czasach, gdy budynek stawiano. Datowany cegły zdradzają 1832 rok… Remont starego poniemieckiego domu nie był łatwy, jednak efekty – widoczne w galerii. Wilgoć w piwnicy? Wentylacja to podstawa! Dom w Świeradowie-Zdroju wybudowano w typowej dla regionu technologii przysłupowej. Budynek składa się z dwóch niezależnych części (drewnianej i kamiennej), połączonych przelotową sienią. Stropy osadzono na słupach, a do nich jakby doklejono ściany. Mimo że budynek stoi na zboczu góry, w czasie wiosennych roztopów czy jesiennych nawałnic pozostaje suchy. W piwnicach są specjalne rowki odprowadzające wodę na zewnątrz, a w ścianach wymyślny system wentylacji, który nie dopuszcza do zawilgocenia. Remont starego poniemieckiego domu Nowi właściciele dosłownie rozłożyli dom na części pierwsze. Chcieli uratować wszystko, co tylko się da, a elementy nie do ocalenia zastąpić podobnymi, też starymi, lub w ostateczności nowymi, zrobionymi na wzór oryginalnych. Więźbę dachową zachowali, lecz wzmocnili nowymi krokwiami, które potem zabudowali, żeby wyeksponować jedynie stare elementy. Ceramiczna dachówka pochodzi aż z trzech różnych dachów. Kupowali ją przez Internet z rozbiórek z poniemieckich chałup. Nowoczesne technologie w zabytkowym domu Cały dom wyposażyli w najnowsze technologie, ale są tak ukryte, że prawie ich nie widać. Ocieplili ściany i podłogę, oczyścili i udrożnili starą wentylację, dołożyli nowe nawiewy. Antyczne kominkowe kafle do dwóch pieców i kuchni przyjechały z różnych miejsc Polski (pod nimi ukryto płaszcz wodny, dzięki któremu ciepło rozprowadzane jest po całym domu). Wnętrze wypełniły przedmioty z historią. Skrzynia posagowa z salonu przez ostatnie pół wieku stała u pewnego dyrygenta w Krakowie. Ma wymalowaną datę: 1864. Pod podłogą i na strychu nowi właściciele znaleźli pamiątki po przedwojennych mieszkańcach (np. trzy stare kafle piecowe z ręcznie odciśniętym wzorem) – zachowali je, bo, jak mówią, to dzięki nim wracają dobre duchy. I odżywa stary dom. Stylizacja: Kasia Matkiewicz Zdjęcia: Jan Brykczyński Materiały pochodzą z wydania specjalnego Werandy Country: „Domy za miastem”. Zapraszamy także do obejrzenia innego, śląskiego wnętrza: Niezwykły Dom numer 10. Zobacz więcej Żyjemy na cmentarzach, na przedmiotach, które mówią o naszej przeszłości. O wartości skarbu świadczy powiązana z nim historia, tło i kontekst. A i tak w sytuacjach ekstremalnych najcenniejszym przedmiotem, obok jedzenia, okażą się zwykłe majtki - mówi Joanna Lamparska, autorka książki „Ostatni świadek. Historie strażników hitlerowskich skarbów”.Czym były skarby hitlerowców? W powszechnym mniemaniu przewija się złoto zrabowane więźniom obozów koncentracyjnych, dokumenty, dzieła tym wszystkim, co zostało zrabowane przed i w czasie II wojny światowej podbitym narodom, w tym ludności żydowskiej. Mówimy o prywatnych rzeczach, ale przede wszystkim o gigantycznych kolekcjach muzealnych, wyposażeniu kościołów, w tym dzwonach, które Niemcy na potęgę kradli. Ja lubię mówić, że skarby hitlerowskie to materialne ofiary wojny. Po prostu. Temat ten poruszał znany film z Mattem Damonem, George’em Clooneyem pod polskim tytułem „Obrońcy skarbów”. Angielski tytuł brzmiał „Monuments men” i nawiązywał do istniejącej alianckiej jednostki tropiącej zrabowane przez Niemców skarby. Swoją drogą szef „Monuments men” był w Polsce z tajną misją w sprawie pewnego skarbu. No, ale to zupełnie inna historia. W Polsce też mieliśmy podobne grupy. Zaraz po II wojnie światowej w teren ruszyli muzealnicy i historycy sztuki. Objeżdżali miejsca w Polsce, również tereny, które należały wcześniej do Niemiec, tak jak chociażby Dolny Śląsk, i tropili ukryte zabytki. Ich zadaniem było po prostu przywrócić je muzeom. Swoją drogą, kiedy dziś patrzę na to, jak muzealnicy np. we Lwowie, w Kijowie przenoszą dzieła sztuki do schronów, do podziemi, jak zabezpieczają posągi workami z piaskiem, mam poczucie potwornego deja vu. Warto zaznaczyć, że każdy kraj ma swoje procedury zabezpieczania zbiorów w czasie różnego rodzaju zagrożeń, w tym wojny. Mam wrażenie, że dla wielu osób określenie skarb oznacza coś, co jest „do wzięcia”, pomijając oczywiście ekonomiczną definicję. Taki tzw. garniec ze złotymi monetami, który po odnalezieniu będzie można spieniężyć i się wzbogacić. Słyszymy np. historie o poszukiwaniach zatopionych galeonów hiszpańskich przez zawodowe grupy poszukiwaczy. Natomiast mówimy o rzeczach, które są dobrem posiada swoją definicję archeologiczną. Ona jest bardzo konkretna. Natomiast ja w „Ostatnim świadku” chciałam tę definicję poniekąd rozszerzyć. Objąć nią nie tylko przedmioty materialne, złożone gdzieś w sekretnym miejscu. Skarb jest niemal zawsze związany z sytuacją zagrożenia, z wojną, ze strachem, z ucieczką. Bo wtedy chowamy rzeczy dla nas cenne, prawda? Zabezpieczamy tak, żeby nikt tego nie znalazł. Zatem skarby to wiedza o tym, gdzie coś zostało ukryte, ale także wiedza o ludziach, którzy cenne przedmioty ukrywali. Ale to również nasze marzenia o tym, że kiedyś cenny skarb odkryjemy, co pan słusznie zauważył. Mnóstwo ludzi żyje myślą, przeświadczeniem, że wiedzą, gdzie jest np. Bursztynowa Komnata. Mało tego, nadzieja na przeżycie wielkiej przygody ze skarbem jest o wiele lepsza niż samo rozpoczęcie poszukiwań. Ukułam wręcz teorię, że bardzo wielu poszukiwaczy byłoby nieszczęśliwych, gdyby te wielkie, mityczne skarby zostały odkryte. Natomiast same skarby drugiej wojny możemy podzielić na dwa rodzaje - najpierw to skarby grabione przez państwo w sposób instytucjonalny, czyli chociażby wywiezienie z Krakowa ołtarza Wita Stwosza lub wywiezienie z Sieniawy tzw. wielkiej trójki - „Portretu młodzieńca”, „Damy z łasiczką” i „Krajobrazu z miłosiernym Samarytaninem”. To oczywiście grabienie kolekcji muzealnych, ograbianie banków, przejmowanie ich aktywów. Kradzieżą instytucjonalną było również ograbianie ofiar obozów koncentracyjnych. W ramach takiego państwowego rabunku penalizowane było, jako niezgodne z prawem Hitlera, przywłaszczanie sobie nawet drobnego fragmentu rabowanych dóbr, np. przez strażników obozowych. A drugi rodzaj wojennych skarbów?Nazywam je rodzinnymi skarbczykami. Każdy człowiek na świecie takie ma. Np. polskie rodziny szlacheckie, wiedząc, że nadchodzą Niemcy czy Rosjanie, po prostu ukrywali swoje cenne, bliskie im przedmioty, najczęściej zakopując w parkach, piwnicach. Tak samo działo się np. na Dolnym Śląsku, kiedy niemieckie rodziny, gdy nadchodziła Armia Czerwona, zdały sobie sprawę, że wojna jest przegrana. Przedmioty zakopywano, zamurowywano - wspomina pani o tym w książce. Tak, ukrywano w ścianach, w podłodze, pod dachem. Raz w życiu widziałam pewną metodę ukrycia skarbu - mieszkańcy jednego z domów wynieśli wannę, wymościli ją futrem, włożyli tam rzeczy, które byłych dla nich najcenniejsze. Następnie zasłonili ją plandeką, zasmołowali i zakopali w ogrodzie, zapewne jesienią 1944 r., kiedy ziemia nie była jeszcze na tyle zmrożona, twarda i można było tak wielką dziurę wykopać. Dzisiaj, po tylu latach od wojny, znajduje się przede wszystkim takie właśnie domowe skarbczyki. Odkrywane są czasem przez przypadek, „wychodzą” przy badaniach archeologicznych, przy budowach autostrad itp. Żyjemy właściwie na cmentarzach, na przedmiotach, które mówią o naszej przeszłości. Pisze pani w książce, że powojenną Polskę ogarnęła gorączka poszukiwań skarbów. Polacy chcieli je wszystkie znaleźć, np. na Śląsku, na - jak to się wtedy mówiło - Ziemiach Odzyskanych. Poszukiwań na wielką skalę nie zorganizowały tylko placówki muzealne? Jeżeli pan spojrzy na notatki prasowe, to od pierwszych dni powojennych, w 1945 roku pojawiają się od razu te informacje o znaleziskach. I one zaczynają krążyć - ludzie chcą szukać, ktoś gdzieś słyszał o złocie... Część tych wieści się potwierdzała. A dlaczego? Dolny Śląsk jest wyjątkowy pod tym względem. Pod koniec wojny Guenter Grundmann, konserwator zabytków z tej części ówczesnej III Rzeszy, dostał zadanie zabezpieczenia kolekcji muzealnych. Lokalnych, ale też przyjeżdżały tu również eksponaty z Berlina. I on musiał te setki obrazów, mebli, organów, wyposażenie kościołów gdzieś rozlokować. Wysyłał je na prowincję, to do pałaców, do zamków, do prywatnych dworów, rezydencji, do szkół. Pałaców było na Dolnym Śląsku wówczas ponad 1500. I kiedy weszła tu Armia Czerwona, to te wspaniałe meble, obrazy itd. tutaj były. A za pierwszoliniowymi jednostkami szły tzw. brygady trofiejne, z historykami sztuki. I sowieci te skarby rabowali instytucjonalnie, np. na Dolnym Śląsku zagarnęli między innymi „Stańczyka” Matejki, którego nam oddali jako dar braterski Związku Radzieckiego dla Polski. To był pierwszy etap. Wkrótce nadciągnęli polscy osadnicy. Oni, robiąc remonty w poniemieckich domach, zaczynali się na skarby natykać. Potem szukali w lasach, ogrodach, np. nakłuwając ziemię szpikulcami. No i trafiali. Znajdowali bieliznę, sukienki w słoikach, banknoty. I Dolny Śląsk zaczął się ludziom ze skarbami kojarzyć. I wszystkie inne poniemieckie terytoria zresztą funkcjonują w świadomości jako eldorado. Mieliśmy sytuację bardzo podobną do tego, co teraz się dzieje. Proszę spojrzeć, ci biedni ludzie, którzy przyjeżdżają do nas z Ukrainy, uciekając przed wojną, czego potrzebują przede wszystkim? Bielizny, ubrań, podstawowych rzeczy. Dla osadników polskich na Ziemiach Odzyskanych majtki były bardzo cennym towarem. Notowano wówczas mnóstwo kradzieży bielizny, pościeli. Złotem tych pierwszych powojennych dni były też maszyny do pisania. Niemcy funkcjonowali w skomplikowanej strukturze biurokratycznej. Maszyn mieli mnóstwo, a polscy urzędnicy potrzebowali ich niezmiernie wówczas, żeby tworzyć nowe dokumenty. Papieru też nie było i dlatego polskie władze wykorzystywały niemieckie druki. Zgadza się. Ale jest jeszcze kolejna rzecz. Na terenie Polski zaczęła działać, właściwie ponad prawem, Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym. Ona miała takie same możliwości jak radzieckie CzeKa, z jednym wyjątkiem - nie mogła wykonywać wyroków śmierci na miejscu. Zdarzało się, że ktoś poszedł na rynek handlować spodniami znalezionymi w niemieckim domu. To jeśli go złapali, to groziła mu kara 6 lat obozu pracy. Działało również Przedsiębiorstwo Poszukiwań Terenowych, które miało zabezpieczać mienie przemysłowe, pofabryczne, ale śledziło też tych, którzy znajdowali prywatne skarby. Zatem z jednej strony odbywało się instytucjonalne odzyskiwanie skarbów, z drugiej były też odkrycia, nazwijmy je, prywatne. A wiemy, że odbywał się na Ziemiach Odzyskanych tzw. szaber, niekiedy bardzo zorganizowany. Ludzie są ludźmi. W tamtych czasach, w instytucjach nie służyły osoby o przeszłości kryształowej. Wielu dla siebie coś „przytulało”. Piszę o sprawie niemieckiej rodziny Baumgartenów, bogatych, niemieckich przemysłowców. Oni, uciekając, wszyli sobie do płaszczy kilkanaście tysięcy dolarów. I zostali aresztowani przez kogoś z miejscowych. Zawiezieni do sołtysa, który wezwał komendanta milicji. Po rodzinie Baumgartenów nie ma śladu, do dzisiaj. To są straszne, bardzo skomplikowane historie. Ten sam sołtys jest zamieszany w jeszcze inną sprawę. Niemcy wskazali mu grobowiec, wielkie mauzoleum, do którego Niemcy pod koniec wojny znosili swoje najcenniejsze przedmioty. I znów to nie były sztaby ze złotem, a raczej futra, bielizna, zastawa kuchenna. Skarb z mauzoleum się dzisiaj szuka skarbów? Trzeba być pewnie trochę detektywem, ale też i mieć dobrą kondycję, by wytrzymać pracę w terenie. Archiwa są w tym kontekście najważniejsze. To właśnie w nich można znaleźć najwięcej tego, co można nazwać skarbem. Mamy dziś bardzo dużo nowych dokumentów, nowych opracowań, zahaczających coraz bardziej o wczesne lata PRL. Są zeznania, relacje ludzi, wspomnienia, pamiętniki. Dopiero po takiej lekturze można iść w teren. Oczywiście, wskazówek są w stanie dostarczyć świadkowie, ci, którzy jeszcze żyją. Tyle że to ryzykowne. Zamiast skarbu wpadka?Tak. Moi koledzy eksploratorzy rozmawiali kilka lat z mieszkańcami jednej z wsi. Chodziło o zatopiony czołg. On miał znajdować się w bagnie niedaleko miejscowości i wielu jej mieszkańców przysięgało, że oni jeszcze ten czołg widzieli, nawet chodzili po nim, każdy opisywał jego wygląd. To jak zbiorowa pamięć. Mityczny czołg w bagnie…Ci moi koledzy zgromadzili fundusze, wydzierżawili działkę, gdzie ów pojazd miał się znajdować, i rozpoczęli ciężką pracę. Oczywiście żadnego czołgu tam nie było. Trafili na złomowisko - jakieś druty, kawałki starych maszyn. W Konopielce jest fragment opowiadający o zakopanym złotym koniu. Wszyscy w tego konia wierzą, no ale nikt go nie będzie kopał, żeby broń Boże się nie rozczarować. Badacze często stawiają czoła takiemu rozczarowaniu, ale trzeba podkreślić, że w badaniu historii nie chodzi o wyszarpanie czegoś ziemi, tylko pokazanie pewnego kontekstu - archeologicznego, historycznego. Podam przykład, pracownicy Parku Narodowego Gór Stołowych odnaleźli związaną z Górami Stołowymi historię o samolocie, który rozbił się na terenie dzisiejszego parku. Po nitce do kłębka dotarli do informacji o pilocie tej maszyny, do zdjęć z jego pogrzebu. Ustalili jego trasę i to, kto szczątki tego samolotu po prostu wywiózł. Na tym polega się tło, opowieści powiązane z przedmiotem? To jest właśnie najciekawsze! Podam przykład - miałam w rękach orła ze skarbu średzkiego. Skarb tysiąclecia, największy, jaki mamy w Polsce. No i co? Obraca pan w rękach ten kawałek złota z kamieniem, bardzo piękny zresztą… Ale jaka historia za nim jest związana! A bez kontekstów byłby to tylko przedmiot, który ktoś mniej obeznany, może z innego kraju, po prostu by przetopił i sprzedał. Skarbom poświęciła pani większość swoich książek. Skąd to zainteresowanie tajemnicami przeszłości? Może fascynacja z dzieciństwa? Każdy czuł dreszczyk emocji, próbując odgadnąć, co się kryje gdzieś w ciemnym pomieszczeniu, w starej szafie, na strychu…Właśnie tak. Będąc dzieckiem, zdarzało mi się specjalnie udawać chorą. Mama miała miękkie serce i pozwalała mi zostawać w domu, nie iść do szkoły. Rodzice szli do pracy, babcia, która także u nas mieszkała, szła na zakupy i wtedy hulaj dusza! Po szafach można było szukać do woli. Odkrywałam, proszę pana, dokumenty, np. po moim dziadku, który był ze Lwowa; znalazłam niesamowite listy mojego wujka, brata mojej babci, który był w Armii Krajowej, a po wojnie uciekł do Buenos Aires. I on w jednym z tych listów ostrzegł babcię, żeby nie pisała do niego, bo to grozi śmiercią. To wszystko było bardzo tajemnicze, w domu nie mówiło się o takich rzeczach. Swoje zrobił sam Dolny Śląsk, stare, poniemieckie domy, w których było mnóstwo przedmiotów, o których jako nowi mieszkańcy nie mieliśmy pojęcia, nikt nie wiedział, do czego one są. To wszystko bardzo pobudzało moją wyobraźnię. Wsiąkłam po prostu w historię i skarby. Skoro wspomniała pani o Bursztynowej Komnacie, jednym z największych, nieuchwytnych skarbów, to ja zapytam, gdzie ona jest? Dwa lata temu Tomasz Stachura, trójmiejski nurek, poszukiwacz wraków, wraz z ekipą Baltictechu odnalazł wrak statku Karlsruhe. Były przypuszczenia, może nieco żartobliwe, że to miejsce jej spoczynku. Tomasz Stachura to jest absolutny fenomen. Jest fachowcem, świetnie opowiada - ma wszelkie cechy Indiany Jonesa. Wraz z nurkami Baltictechu dokonali megaodkrycia. W polskiej skali takiego nie było od kilkudziesięciu lat. Swoją drogą wbrew pozorom to osiągnięcie przechodzi bez echa. To jest to, o czym mówiłam wcześniej - jest jakaś idea skarbu, czegoś, czego nie możemy dotknąć, zobaczyć, za czym wszyscy gonią, ta dziwna zależność dotycząca marzeń o skarbach. A tu jest konkret archeologiczny - wrak, cała powiązana z nim opowieść. Ludzie nie chcą się tym fascynować, oprócz oczywiście tych prawdziwych entuzjastów. Natomiast myślę, że Bursztynowej Komnaty we wraku nie ma. Spłonęła w Królewcu w 1945 r.?Tak, została zniszczona w trakcie bombardowania. Co ciekawe, w książce poruszam wątek filmu pt. „Ostatni świadek”, który został nakręcony w 1969 roku. Ma dokładnie taki sam tytuł jak moja książka. Główną rolę gra Stanisław Mikulski. Film opowiada historię ukrycia przez SS skarbów w kamieniołomie na terenie Polski. Esesmani wracają po latach, żeby ten skarb odzyskać. Proszę sobie wyobrazić, że scenariusz do tego filmu napisał pewien komunistyczny pisarz do spółki z żołnierzem podziemia niepodległościowego. Ten ostatni siedział w więzieniu, tym samym, w którymi osadzony był Erich Koch [ostatni nazistowski nadzorca Prus Wschodnich, niemiecki zbrodniarz wojenny - red.], który miał mieć informacje o losie Bursztynowej Komnaty. Jakim cudem władze komunistyczne pozwoliły na współautorstwo scenariusza komuś, kto z miejsca był dla nich podejrzany? Pytanie teraz, czy historia Kocha, Bursztynowej Komnaty jednego ze scenarzystów w jakiś sposób nie zafascynowała? Albo czy film nie był po prostu rodzajem prowokacji służb? Żeby ludzie o skarbach wciąż opowiadali albo żeby wskazywali jeszcze Niemców, którzy w Polsce zostali i mogli jakąś pracę dywersyjną prowadzić... Ciekawy jest wątek gdańskich obrazów...Od dłuższego czasu jestem w kontakcie z człowiekiem, który w latach 80. XX wieku kupował obrazy od pewnego handlarza sztuką z Górnego Śląska. Te obrazy były sprzedawane z garażu. Ich nowy właściciel zauważył, że miały z tyłu pieczątkę gdańskiego gestapo. Ponieważ były to obrazy modernistów i ekspresjonistów, usiłował zainteresować tym kilku muzealników. Bez skutku. Oczywiście biorę pod uwagę, że te obrazy wymagają dokładnej ekspertyzy, mogą być znakomitymi kopiami, podróbkami, ale warto się nimi zająć. Robią ogromne wrażenie. Chcę prześledzić ich losy i być może ktoś z Czytelników mógłby cokolwiek w tym temacie podpowiedzieć... Joanna Lamparska - z wykształcenia jest filologiem klasycznym i archeologiem sądowym, bierze udział w akcjach eksploracyjnych. Szuka ukrytych skarbów, pisze o nich książki, podróżuje daleko i blisko. Śledzi tajemnice Dolnego Śląska, zbiera informacje o zaginionych w czasie II wojny światowej zabytkach i dokumentach. Napisała kilkanaście książek, w tym wiele „przewodników innych niż wszystkie”, w których w pełen fantazji sposób prowadzi Czytelników przez niezwykłe historie zamków, pałaców i podziemi. Od 2012 roku jest dyrektorem Dolnośląskiego Festiwalu Tajemnic w zamku Książ, który również ofertyMateriały promocyjne partnera Szczecin po prawie 1000 letniej przerwie od 1945 roku znów należy do Polski. Na jego terenach oraz w budynkach kryje się masa pozostałości z czasów przed I i II wojną światową. Jednym z takich przedmiotów jest 95-letnia książka, którą odnalazł nasz czytelnik remontując swój poniemiecki dom. Dziedzictwo Szczecina Szczecin po niemal 1000 letniej przynależności do innych krajów w 1945 roku znów stał się miastem polskim. Dziedzictwo architektoniczne tego miasta otrzymaliśmy po uchodzącym stąd niemieckim narodzie. Wiele obiektów, zabytków czy zabudowy miejskiej pamięta jeszcze czasy XIX wieku. Często w tego typu obiektach ukryta jest historia, która potrafi zaciekawić, a nawet fascynować i zmuszać do refleksji. Historia w postaci przedmiotów należących do wówczas mieszkającej tutaj ludności. Dość powszechnym zjawiskiem na tych terenach jest znajdowanie przedmiotów z przedwojennych czasów np. przy wykonywaniu prac remontowych obiektów oraz zagospodarowania nowych terenów. Znajduje się nie tylko bomby, niewybuchy, ale także stroje, dokumenty, pieniądze czy książki. Jeden z naszych czytelników przysłał nam zdjęcia książki jaką odkrył przy remontowaniu swego poniemieckiego domu. Książka ta jest podręcznikiem dotyczącym szeroko pojętej antropologii oraz biologii. Została wydana 95 lat temu, w Republice Weimarskiej, a uroku dodaje jej to, że została napisana czcionką gotycką. Czy państwo również znajdują tego typu skarby w swoich poniemieckich domach? Jakie skarby kryje jeszcze ziemia szczecińska oraz zabudowania pozostałe po niemieckiej ludności miasta? Tego z pewnością dowiemy się z czasem, bo w Szczecinie jest jeszcze sporo terenów oraz budowli, które kryją w sobie tajemnice i relikty przeszłości. Zapraszamy do zapoznania się z galerią zdjęć jaką podesłał nam czytelnik. Ile razy mówimy tak do naszych rodziców, brata, siostry, współsiostry? A przecież oni także są naszymi „skarbami”… Piąta rano, budzi się kolejny dzień w naszym klasztorze. Trudno powiedzieć, czy ja się budzę – raczej wstaję zaspana, słysząc głos mojej starszej współsiostry: „siostrzyczko, ja muszę z moczem…” W przeciwieństwie do mnie, jest bardzo przytomna, tryska humorem od samego rana. Ma prawie 94 lata, jest najstarsza w naszym domu. Kilka miesięcy temu upadła i złamała nogę, więc od tego czasu któraś z nas śpi z nią w pokoju, żeby pomóc w razie konieczności. Bardzo cierpi, bolą ją nogi, plecy, ale jak sama powtarza z uśmiechem: „każdego coś boli”. Pomagam jej wstać, umyć się. Mruczy pod nosem, że „tyle roboty z tą starą babką”. Żartuję z niej, żeby uważała, co mówi, bo jedyne, co trzeba zrobić ze „starą babką”, to po prostu ją zjeść zanim całkiem się zeschnie. Śmiejemy się. Pomagam założyć świeżą koszulkę – z komentarzem: „tylko nie urwij mi głowy, nie mam zapasowej”. Już nie śpię, muszę przecież pomyśleć, jakim żartem jej odpowiedzieć. Poranne czynności przed wyjściem na Mszę św. kończy podziękowanie: „co ja bym tu sama zrobiła”. Niezmiennie jej odpowiadam, że dałaby sobie świetnie radę, tylko pewnie wstać musiałaby trochę wcześniej… Ale w sercu myślę: „a co ja bym bez Ciebie zrobiła?” Z pewnością, byłabym bardziej wyspana, nie musząc kilka razy wstawać w nocy; mogłabym dłużej wieczorem posiedzieć, nie martwiąc się, że nocna lampka czy szum komputera przeszkadza komuś w śnie; mogłabym pospać 15 minut dłużej, gdybym nie musiała pomagać w porannej toalecie i ubieraniu… Ale wiem też, że moje życie byłoby dużo smutniejsze, bo nie śmiałabym się tak często, i to od samego rana; nie musiałabym gimnastykować umysłu, by odpowiedzieć na żart; nie miałabym okazji, by uczyć się cierpliwości i bezinteresownej miłości. Zdarza mi się, że mówię do mojej współsiostry „Skarbie”. Chcę, żeby wiedziała, że jest dla mnie Skarbem, kimś bardzo ważnym, kto ubogaca moje życie. Nie tylko swoim cierpieniem, ofiarowywanym Panu Jezusowi, chociaż to też jest szalenie ważne. Ale przede wszystkim swoim uśmiechem, pogodą ducha, poczuciem humoru, cierpliwością. Kiedy przychodzą trudne dni, kiedy w swoim cierpieniu staje się nieznośna, trudna dla otoczenia, to wtedy przypominam sobie, że chociaż tym razem ból wygrał z jej uśmiechem, to jednak jej obecny stan nie pokazuje całej prawdy o niej. Żal mi tych sióstr, które nie odwiedzają mojego „Skarbu”. Nie wiedzą, ile tracą. Rozumiem je, sama kiedyś nie wiedziałam, o czym z taką staruszką rozmawiać, bałam się, że nie będę umiała się zachować. Jednak tym, co pomogło mi znaleźć z nią wspólny język, jest po prostu miłość… Pomyślałam sobie kiedyś, że mojej babci się nie bałam, że w relacjach z nią, nawet wtedy, gdy już była zniedołężniała i mnie nie poznawała, zawsze kierowałam się miłością: bo to przecież moja babcia, której wiele zawdzięczam. Ta sama miłość przerzuciła most między mną a moją starszą współsiostrą i pozwoliła mi dostrzec w niej prawdziwy Skarb. Autorzy tekstów, S. Aleksandra, Polecane, Teksty polecane

skarby w starych domach